15 lutego 2009

Kolacja.... Walentynkowa?


Podczas ostatniego pobytu w Pekinie dorobiliśmy się nowej świeckiej Tradycji - wspólnego z moimi rodzicami (a zwłaszcza Tatą) siadywania przy gitarze. Co prawda Szanowna Małpka (czyli nasz ulubiony gitarzysta) twierdzi, że śpiewamy jak balet Teatru Wielkiego - po cichu i na palcach - ale i tak zabawa jest przednia...
W ostatnią, walentynkową sobotę udało nam się zebrać wokół stołu - i gitary. I choć niektórzy goście nie przyszli, to dopisali inni. Przez cały tydzień chodziłam dookoła menu, aż w końcu podałam, miedzy innymi:
- mule na dwa sposoby,
- bagietki wg. Bajaderki,
- pasztet z jagnięcia (kupny ;o),
- lody różano-kardamonowe.

Zaczniemy od gotowca, czyli jagnięcego pasztetu z warszawskiej restauracji Absynt, w którym zakochaliśmy się podczas styczniowej kolacji rocznicowej. Kremowy, z dobrze wypieczoną skórką, podawany jest w małych porcjach z dodatkiem konfitury cebulowej. A co najważniejsze, można go kupić na wynos (uprzednio zamówiwszy). Czas oczekiwania można sobie skrócić rozmową z panem Jarkiem o Chinach, a gdy w końcu dostaniemy gotowy produkt, będzie on bardzo profesjonalnie zapakowany przez przemiłą panią kelnerkę (która swoje artystyczne zdolności realizuje także przygotowując latte). Polecam.
Oprócz pasztetu z wyprzedzeniem musiałam zamówić jeszcze jedną rzecz - świeże, normandzkie mule. Wszystko udało się znakomicie - w sobotę, około południa, odebrałam z rąk kierowcy sklepu La Maree pięć kilo, bardzo - jak się później okazało - żywych małży. Powiem tylko, że 5 kilo muli to dużo muli - tak gdy chodzi o ich czyszczenie, jak i jedzenie. Ale do rzeczy.

Przede wszystkim postanowiłam przygotować mule po marynarsku - w białym winie i z czosnkiem...
  • 3 kg muli
  • 2 łyżki masła lub oliwy
  • 3 szalotki
  • 3 ząbki czosnku
  • szklanka białego wina
  • 2 łyżki gęstej śmietany
  • świeże zioła - tymianek i pietruszka
Mule należy wyszorować, zeskrobać narośla (przyczepy) z muszli i oderwać brody. Dokładnie opłukać pod bieżącą zimną wodą i osuszyć; jako że wszystkie wrzuciłam do zlewu, miałam podczas czyszczenia efekty dźwiękowe - mule się otwierały i zamykały, wypuszczając powietrze... ale hiczkok ;o). Wszystkie mule, które były otwarte, i po lekkim stuknięciu o stół nie chciały się zamknąć, wyrzucałam. Nie było ich zresztą dużo - jakież 10 sztuk.
W dużym, pięciolitrowym garnku podsmażyłam na maśle drobno posiekane szalotki. Wsypałam mule, zalałam winem, dodałam posiekane zioła i zwiększyłam ogień. Gotowałam pod przykryciem jakieś 5 minut od czasu, gdy płyn zawrzał, kilkukrotnie potrząsając garnkiem.
Po zdjęciu z ognia przełożyłam mule do miski. Gdyby jakieś się nie otworzyły, wyrzuciłabym (ale nie było). Rozprowadziłam śmietanę łyżką sosu, żeby się nie zwarzyła i wymieszałam z całością...
Oj, jakie one były dobre. Ale to chyba widać na zdjeciu ;o)Mule w sosie pomidorowym - choć pyszne - cieszyły się mniejszą popularnością. Zasada bardzo podobna, tylko przed dodaniem muli i wina, należy z szalotkami poddusić 3-4 pomidory (albo kilka pomidorków koktajlowych) obrane ze skóry i pozbawione pestek...
Kolejną rzeczą, która nie załapała się na zdjęcie, były bagietki wg przepisu Bajaderki. Wspaniałe. I do pasztetu, i do sosu spod muli...

Na deser - oprócz przyniesionej przez Małpki szarlotki (bardzo dobrej, bardzo bardzo) były lody różano-kardamonowe. Przepis na pewno wymaga dopracowania, jeżeli chodzi o konsystencję, ale myślę że warto go przytoczyć...
3 szklanki mleka (2%),
2 szklanki śmietanki do ubijania,
3 łyżki konfitury z płatków róż,
3 strączki czarnego kardamonu - a w zasadzie ich pokruszona zawartość.

Mleko zagotować ze śmietanką i kardamonem, dodać konfiturę. Dokładnie wymieszać. Ostudzić, przełożyć do formy i zamrozić. I już. Proste, czyż nie?

7 komentarzy:

Ewelina Majdak pisze...

Piekne lody z pieknej foremki! Niesamowicie to wyglada Pinosku. A na widok malzy sie rozmarzylam bo przypomniala mi sie zeszloroczna wycieczka do Barcelony...
:)
Pozdrawiam!

Pinos pisze...

Po foremki, Zawszepolko, pognałam do Lidla ;o) Nie mogłam im sie oprzeć, są cudnie kiczowate w swej czerwonej silikonowatości...

Unknown pisze...

Nie wierzę, żeby mule w pomidorach nie cieszyły się wielkim powodzeniem :)
Po spróbowaniu sycylijskiej zuppa di cozze, postanowiłam, że innych muli do ust nie wezmę, bo i jak nigdy nie dorównaj tym w pomidorach :)

Lody bardzo intrygujące. Chętnie spróbuję.
Pasztet też niczego sobie :) Właśnie mi się przypomniało, że dawno żadnego pasztetu nie robiłam. Czas błąd ten naprawić!

asieja pisze...

deser zachwycił mnie najbardziej
jest obłędnie cudowny
nawet nie potrafię wyobrazic sobie takiego smaku..

Bea pisze...

Wprawdzie mule niestety nie dla mnie, ale ten deser brzmi i wyglada oblednie!!!!

Ania Włodarczyk vel Truskawka pisze...

Ładna tradycja :) POdoba mi się spotkanie z gitarą, zwłaszcza w miłym towarzystwie i z dobrym jedzeniem!

Pinos pisze...

Anoushko - no (nie)stety. Podobno te w białym winie były tak dobre, że goście przeliczyli swoje siły. A ja "the day after" miałam boskie mule saganaki...
Ugotujmy, Bea - lody są naprawdę proste, zachęcam.
Aniu - wino, jedzenie i śpiew ;o)