Kolacja.... Walentynkowa?
Podczas ostatniego pobytu w Pekinie dorobiliśmy się nowej świeckiej Tradycji - wspólnego z moimi rodzicami (a zwłaszcza Tatą) siadywania przy gitarze. Co prawda Szanowna Małpka (czyli nasz ulubiony gitarzysta) twierdzi, że śpiewamy jak balet Teatru Wielkiego - po cichu i na palcach - ale i tak zabawa jest przednia...
W ostatnią, walentynkową sobotę udało nam się zebrać wokół stołu - i gitary. I choć niektórzy goście nie przyszli, to dopisali inni. Przez cały tydzień chodziłam dookoła menu, aż w końcu podałam, miedzy innymi:
- mule na dwa sposoby,- bagietki wg. Bajaderki,
- pasztet z jagnięcia (kupny ;o),
- lody różano-kardamonowe.
Zaczniemy od gotowca, czyli jagnięcego pasztetu z warszawskiej restauracji Absynt, w którym zakochaliśmy się podczas styczniowej kolacji rocznicowej. Kremowy, z dobrze wypieczoną skórką, podawany jest w małych porcjach z dodatkiem konfitury cebulowej. A co najważniejsze, można go kupić na wynos (uprzednio zamówiwszy). Czas oczekiwania można sobie skrócić rozmową z panem Jarkiem o Chinach, a gdy w końcu dostaniemy gotowy produkt, będzie on bardzo profesjonalnie zapakowany przez przemiłą panią kelnerkę (która swoje artystyczne zdolności realizuje także przygotowując latte). Polecam.
Oprócz pasztetu z wyprzedzeniem musiałam zamówić jeszcze jedną rzecz - świeże, normandzkie mule. Wszystko udało się znakomicie - w sobotę, około południa, odebrałam z rąk kierowcy sklepu La Maree pięć kilo, bardzo - jak się później okazało - żywych małży. Powiem tylko, że 5 kilo muli to dużo muli - tak gdy chodzi o ich czyszczenie, jak i jedzenie. Ale do rzeczy.Przede wszystkim postanowiłam przygotować mule po marynarsku - w białym winie i z czosnkiem...
- 3 kg muli
- 2 łyżki masła lub oliwy
- 3 szalotki
- 3 ząbki czosnku
- szklanka białego wina
- 2 łyżki gęstej śmietany
- świeże zioła - tymianek i pietruszka
W dużym, pięciolitrowym garnku podsmażyłam na maśle drobno posiekane szalotki. Wsypałam mule, zalałam winem, dodałam posiekane zioła i zwiększyłam ogień. Gotowałam pod przykryciem jakieś 5 minut od czasu, gdy płyn zawrzał, kilkukrotnie potrząsając garnkiem.
Po zdjęciu z ognia przełożyłam mule do miski. Gdyby jakieś się nie otworzyły, wyrzuciłabym (ale nie było). Rozprowadziłam śmietanę łyżką sosu, żeby się nie zwarzyła i wymieszałam z całością...
Oj, jakie one były dobre. Ale to chyba widać na zdjeciu ;o)
Mule w sosie pomidorowym - choć pyszne - cieszyły się mniejszą popularnością. Zasada bardzo podobna, tylko przed dodaniem muli i wina, należy z szalotkami poddusić 3-4 pomidory (albo kilka pomidorków koktajlowych) obrane ze skóry i pozbawione pestek...
Kolejną rzeczą, która nie załapała się na zdjęcie, były bagietki wg przepisu Bajaderki. Wspaniałe. I do pasztetu, i do sosu spod muli...
Na deser - oprócz przyniesionej przez Małpki szarlotki (bardzo dobrej, bardzo bardzo) były lody różano-kardamonowe. Przepis na pewno wymaga dopracowania, jeżeli chodzi o konsystencję, ale myślę że warto go przytoczyć...
3 szklanki mleka (2%),
2 szklanki śmietanki do ubijania,
3 łyżki konfitury z płatków róż,
3 strączki czarnego kardamonu - a w zasadzie ich pokruszona zawartość.
Mleko zagotować ze śmietanką i kardamonem, dodać konfiturę. Dokładnie wymieszać. Ostudzić, przełożyć do formy i zamrozić. I już. Proste, czyż nie?
Komentarze
:)
Pozdrawiam!
Po spróbowaniu sycylijskiej zuppa di cozze, postanowiłam, że innych muli do ust nie wezmę, bo i jak nigdy nie dorównaj tym w pomidorach :)
Lody bardzo intrygujące. Chętnie spróbuję.
Pasztet też niczego sobie :) Właśnie mi się przypomniało, że dawno żadnego pasztetu nie robiłam. Czas błąd ten naprawić!
jest obłędnie cudowny
nawet nie potrafię wyobrazic sobie takiego smaku..
Ugotujmy, Bea - lody są naprawdę proste, zachęcam.
Aniu - wino, jedzenie i śpiew ;o)