wtorek, 15 lipca 2014

Smażony ser halloumi z cytrynowym pesto

Pamiętam początki mojej kulinarnej drogi, kiedy powodem do dumy było przerobienie zupy serowej (z proszku) na sos serowy do makaronu (Książę Małżonek miał uczulenie na sery pleśnowe, znajdujące się w formie sproszkowanej w sosie serowym, a nie występujące w zupie serowej) poprzez dodanie mniejszej niż wskazana na opakowaniu ilości wody... Nie to, żeby teraz moje gotowanie stało na dużo wyższym poziomie zaawansowania, niemniej jednak staram się, by gotowce, których obecnie używam, były nieco innego rodzaju...

Od pewnego czasu mieszkam i pracuję we Wrocławiu. Zupełnym trafem mieszkanie, które wynajmuję, położone jest rzut beretem od Browaru Mieszczańskiego, goszczącego w sobie co niedzielę Wrocławski Bazar Smakoszy (możecie ich znaleźć na Facebooku). To jest to, co tygryski lubią bardzo... Chleby, warzywa, sery, owoce... I moje ulubione stoisko, produkty którego zajmują całą półeczkę na drzwiach lodówki, czyli TP Italia. Jestem autentycznie uzależniona od świeżego chleba z kremem z borowików i orzechów włoskich, zaś teraz, gdy słupki rtęci wędrują w górę, nie wyobrażam sobie życia bez pesto limone - lekkiego połączenia bazylii, orzechów, sera, oliwy i cytryny. Dobre do wielu rzeczy - ryb, kurczaka, makaronu z surowej cukinii...

Poniżej propozycja obiadowo-kolacyjna. 

Na dobrze rozgrzaną patelnię wrzucamy plastry halloumi i obsmażamy z obu stron aż się zrumienią. Wykładamy na mieszankę zielonych sałat, kilka listków bazylii i pomidorków (np. z Doliny Baryczy). Zamiast oliwą, polewamy pesto. Żadna filozofia...

Z tego co mi wiadomo, TP Italia zaczęła bywać w stolicy... Warszawo - warto!




wtorek, 24 grudnia 2013

Tort z pomarańczy z masą o smaku solonego karmelu

Ciasto pomarańczowe Nigelli Lawson, przygotowywane z całych pomarańczy, z dodatkiem mielonych migdałów jest w sieci bardzo popularne. Zasłużenie - proste, szybkie (pomarańcze przy gotowaniu nie potrzebują pomocy) i przepyszne. Na jednym z blogów znalazłam przepis z dodatkiem polewy czekoladowej o smaku solonego karmelu... Zaprawdę, powiadam Wam, połączenie powala na kolana...



Składniki:
  • ok. 400 g pomarańczy - w całości, ze skórką, wyszorowanych;
  • 6 jajek
  • 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej,
  • 200g mielonych orzechów laskowych (ja z uwagi na uczuleniowca używam migdałów, jedna i druga wersja jest znakomita),
  • 250g drobnego cukru,
  • 3 łyżki kakao,
  • 1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
Pomarańcze zalewamy w garnku wodą (do przykrycia) i gotujemy na niewielkim ogniu jakieś 2 godziny, do miękkości. Odsączamy i studzimy, a następnie przecinamy na pół, pozbawiamy włókien ze środka i pestek, i miksujemy na pulpę. Studzimy. W malakserze łączymy ze sobą wszystkie składniki i miksujemy na dość gładką (choć będzie widać cząstki pomarańczy) masę.
Pieczemy w formie wysmarowanej masłem, w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni C., około godziny (chwilę wcześniej można zacząć sprawdzać patyczkiem, czy aby środek się już nie upiekł).

Polewa karmelowa:
  • 150 g ciemnej czekolady,
  • 200g śmietany kremówki,
  • 50 g masła,
  • 100 g cukru,
  • spora szczypta soli morskiej
Czekoladę kruszymy do stalowej/szklanej miski, nad którą ustawiamy metalowe sito. W garnku topimy cukier na karmel, a następnie zalewamy śmietaną. Uwaga - to pryska, wrze, i w ogóle wygląda jakby nigdy w życiu nic z tego nie było... Mieszamy, mieszamy, nie zrażając się mieszamy do połączenia. Gorącą mieszanką zalewamy (przez sito) czekoladę. Mieszamy, aż czekolada się rozpuści, dodajemy sól. Należy uważać, żeby nie przesadzić z ubijaniem - inaczej masa może zacząć się rozdzielać... Studzimy. Smarujemy. Jeeeeeeemy...

Wesołych Świąt...

środa, 21 sierpnia 2013

Polędwiczki wieprzowe z sosem jarzębinowym i smażoną kaszą krakowską. Gotuję po Małopolsku.

W ramach Małopolskiego Festiwalu Smaku zorganizowano w tym roku konkurs dla blogerów pod hasłem Gotuję po Małopolsku. Motywem przewodnim miał być czerwony Koral Małopolski. Co oznaczało, że krakowsko-kazimierzowska zupa kminkowa raczej się nie nadawała - chyba, żeby utopić w niej sznur korali...
Ale sami powiedzcie - czyż korale nie kojarzą Wam się z jarzębiną? To tak oczywiste, że aż nie odkrywcze :) 
Na jarzębinę zaraz się zacznie sezon... tymczasem z uwagi na zawartość w surowych owocach trującego kwasu, w zasadzie nie ma u nas tradycji jej przetwarzania (pomijając naturalnie jarzębiak). A przecież wystarczy ją przemrozić (lub zblanszować)...
Kasza krakowska to niepalona, łamana kasza gryczana. Używana do zup, jako dodatek do dań głównych, składnik deserów. Jak każda kasza, nieco zapomniana, i jak każda, mocno niedoceniana. Po raz pierwszy przygotowaną jak polentę, widziałam na blogu Kasza Prodżekt u Quinoamatorki. Kupiłam. W zasadzie możecie w ciemno kupować wszystko, co tam znajdziecie...

Kasza krakowska, wieprzowina z kuchni galicyjskiej jak najbardziej... korale są...


Z poniższych składników uzyskamy 4 większe lub 6 mniejszych porcji.
  • dwie średniej wielkości polędwiczki wieprzowe (zapewne około kilograma mięsa),
  • olej, sól, pieprz, odrobina cukru - do marynowania; 
Sos:
  • 1 szklanka przemrożonej jarzębiny,
  • 300g czerwonych, bardzo dojrzałych śliwek, wypestkowanych i obranych ze skórki,
  • 1 cebula, drobno posiekana,
  • 1 łyżka miodu (ew. więcej),
  • 2x50 ml miodu pitnego,
  • po pół łyżeczki mielonych: cynamonu, goździków i ziela angielskiego;
Kasza:
  • 1 szklanka kaszy krakowskiej (niepalonej, łamanej kaszy gryczanej),
  • 2 szklanki wody,
  • 1 szklanka drobno posiekanej białej części pora,
  • kilka gałązek tymianku,
  • sól, pieprz ziołowy, olej do smażenia;
  1. Polędwiczki czyścimy z błon i widocznego tłuszczu. Przecinamy każdą na 2 lub 3 części - w zależności od rozmiaru. Obtaczamy w oliwie, posypujemy solą i pieprzem i odrobiną - naprawdę odrobiną, mniej niż łyżeczka na całość - cukru. Odstawiamy do lodówki na około 4 godziny.
  2. Do garnka o grubym dnie wrzucamy jarzębinę, śliwki i cebulę. Dodajemy miód, 50ml miodu pitnego i przyprawy. Gotujemy na małym ogniu, w miarę potrzeby doprawiając do smaku miodem i przyprawami... W tej formie można gorący sos zapakować do słoików - jako chutney.
  3. Gotujemy wodę z tymiankiem (tymianek wyrzucamy przed dodaniem kaszy) i do wrzącej, osolonej, wsypujemy opłukaną na sicie kaszę. Na patelni na oleju podsmażamy powoli pora. Gdy kasza w garnku zacznie gęstnieć, mieszamy - żeby nie przywarła. Kiedy dojdzie prawie do konsystencji budyniu, dodajemy pora. Całość solimy i doprawiamy pieprzem ziołowym. Przekładamy na patelnię po smażeniu pora, rozprowadzamy równą warstwą i studzimy.
  4. Na mocno rozgrzanej patelni - najlepiej takiej, którą można włożyć do gorącego piekarnika -  obsmażamy polędwiczki. Następnie nakrywamy folią aluminiową i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na jakieś 5 minut. Wyjmujemy, zdejmujemy z patelni i odkładamy na kilka minut w ciepła miejsce - nadal pod folią. Patelnię ponownie wstawiamy na gaz (nie myjąc) i deglasujemy: zalewamy drugą pięćdziesiątką miodu pitnego, zdrapujemy łyżką przysmażone kawałeczki mięsa. Odparowujemy a następnie dodajemy jarzębinę ze śliwkami. Mieszamy i krótko przesmażamy.
  5. Z kaszy wykrawamy żądane kształty i podsmażamy na średnio rozgrzanej - czystej - patelni, na złoto, z obu stron. Albo wstawiamy razem z polędwiczkami do piekarnika.
Na talerze rozkładamy placki kaszy, plastry polędwiczek i wszystko polewamy sosem. Podajemy z najprostszą sałatą z sosem vinaigrette...



czwartek, 15 sierpnia 2013

Małżeństwo doskonałe: łosoś i cukinia. Kolacja.

Zdawało mi się, że każdy zna. Że wszyscy wiedzą: cukinia i łosoś, do tego śmietana, serek twarogowy, serek kozi... Na tysiąc sposobów, w tysiącu odsłon... Makaron, placuszki, roladki...

A jednak nie wszyscy.
To miłe, gdy robiąc leniwą kolację letnią, od niechcenia, taką, żeby nie przerywać rozmowy, żeby się zanadto nie rozpraszać, można komuś znienacka podarować kuchenne olśnienie. No, olśnionko...

Plastry cukinii (jeżeli ukroimy dość duże i po skosie, będzie łatwiej i szybciej), lekko posolone i skropione oliwą, grillujemy. Serek twarogowy - z najprostszych - mieszamy z posiekanymi kiełkami brokuła (albo i nie). Plastry wędzonego łososia kroimy na mniejsze kawałki. Wszystko można oprószyć papryką - słodką. Albo pieprzem.
Ot i tyle...

wtorek, 30 lipca 2013

Chutney agrestowy z pieprzem syczuańskim

Nareszcie uwolniłam się od białej gipsowej skarpetki. Co niewątpliwie wpłynęło na moją mobilność (ze skarpetką i dokuśtykanie do samochodu może być czasem problemem) i umożliwiło weekendowy wypad na działkę. A więc grill! Do pieczonych polędwiczek, grillowanej kaszanki z Dobrej kiszki (dla zafejsbuczonych adres Kiszki można znaleźć TU), i najzwyklejszej kiełbasy (za tę część obiadu odpowiadał Tata) na szybko przygotowałam agrestowy chutney.
Miał być dodatkiem do pasty z makreli, według przepisu Claudii Roden (nabyłam ostatnio drogą kupna Picnics: And Other Outdoor Feasts i się zaczytuję), ale wyszło, że udało mi się stworzyć coś uniwersalnego, pasującego do mięs na ciepło i zimno, sera białego, ryb wędzonych...

Przy okazji przypomniała mi się tegoroczna akcja Kamisu "Trendy w smakach 2013". Wprawdzie mojego ulubionego pieprzu syczuańskiego u nich w ofercie nie widziałam, ale mam w kuchni, otrzymane w ramach prezentu ślubnego od handlowca, lata temu, coś, z czego korzystam przy każdej pracy z całymi ziarnami przypraw...

Poza tym, czyż połączenie swojskiego, zwykłego agrestu (według mojego doświadczenia życiowego - krzaczków rosnących na działce u sąsiadów w zasadzie tylko po to, by okoliczna dzieciarnia ogołacała je z owoców) z pieprzem syczuańskim, nie pasuje jak ulał do kategorii "udomowiona egzotyka"? A może to raczej "uegzotyczniona swojskość"?

W poszukiwaniu proporcji i składników wyjściowych udałam się do biblioteki google (jak dobrze mieć wykupiony abonament...). Inspiracją był mi niewątpliwie przepis na chutney z agrestu i zielonego pieprzu.

Składniki (na 1 słoik + odrobina dla kucharza):
  • 30 dag czerwonego agrestu,
  • 60 g rodzynek,
  • 1 cebula,
  • ząbek czosnku,
  • 1-2 łyżki pieprzu syczuańskiego
  • pół szklanki brązowego cukru
  • szklanka octu jabłkowego (5%)
  • pół łyżeczki przyprawy chińskiej 13 (lub 5) smaków; 

Agrest płuczemy i pozbawiamy bród oraz ogonków. Podczas płukania durszlaka warto zwrócić uwagę na to, jak ładne potrafią być śmieci i farfocle.

Cebulę i czosnek siekamy. Pieprz podprażamy na suchej patelni, aż zacznie pachnieć (uważamy, by nie spalić) i lekko tłuczemy w moździerzu.
Do garnka o grubym dnie sypiemy (i wlewamy) wszystkie składniki (można się wstrzymać w przypadku 1/4 octu, żeby zobaczyć później, czy będzie potrzebna). Gotujemy na małym ogniu, mieszając, aż cebula i agrest się rozpadną, rodzynki nasiąkną, a całość przejdzie przyprawami i zgęstnieje.

niedziela, 21 lipca 2013

Placuszki z łososiem i kiełkami

Były już w wersji na słodko: z jagodami i z jabłkami. Ale sprawdzają się także w wersji wytrawnej...
  • 1 ¼ szklanki mąki
  • aromatyczne zioła -  np. tymianek
  • 1 czubata łyżka proszku do pieczenia
Suche składniki wymieszać w sporej misce. W drugiej misce wymieszać:
  • 1 jajko
  • od ¾ do 1 szklanki: mleka, jogurtu, maślanki (rzadszego mniej, gęstszego więcej) albo mieszanki ww.
  • 2-3 łyżki stopionego masła lub oleju;
Zalać mokrymi składnikami suche, wymieszać do połączenia. 

Na patelni podsmażyć drobno pokrojonego łososia i kiełki stir-fry; po przestudzeniu dodać do ciasta. Na rozgrzanej patelni smażyć placuszki na naprawdę małym ogniu (żeby się nie przypaliły, a usmażyły w środku) z obu stron. To trwa. Długo trwa :) ale warto.

Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, czy patelnia, którą odziedziczyłam jako "do jajek sadzonych" nie jest patelnią do holenderskich Poffertjes, ale chyba nie - ma za mało wgłębień :) Niemniej jednak patelnia do jajek sadzonych sprawdza się znakomicie...

poniedziałek, 15 lipca 2013

Owsianka z jagodami i syropem z agawy

Lubię zupy mleczne. Lubię owies. Dlaczego nie jadam owsianki? Tajemnica zapewne tkwi w tym, że nie lubię jeść śniadań. A w zasadzie nie lubię niczego jeść rano, bo już śniadanie koło południa - bardzo chętnie. Wiem, że to nierozsądne, wiem, że tak być nie powinno. Postaram się zmienić.


  • 1 1/2 szklanki mleka,
  • 1/2 szklanki płatków owsianych
  • szczypta soli
  • jagody
  • syrop z agawy (1-2 łyżki lub więcej, w zależności od upodobań)

W rondlu o grubym dnie mieszamy mleko i płatki, doprawiamy odrobiną soli. Podgrzewamy na mocnym gazie do zagotowania, następnie skręcamy nieco ogień i - często mieszając - gotujemy jakieś 8-10 minut. Dodajemy owoce, słodzimy syropem (lub miodem)...

Proste i szybkie, tak jak proste i szybkie jest zdjęcie...


czwartek, 28 lutego 2013

Noir w Betlejem czyli hummus detektywa

Matt Rees przez długi czas był szefem jerozolimskiego biura magazynu Time. Zna więc klimat miejsc, o których pisze. A pisze znakomicie - czuć to zwłaszcza w oryginale. I zwłaszcze że, jak pisze sam autor, akcja książek oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, a sposób działania morderców i okoliczności śmierci ofiar są autentyczne.

Omar Jussef jest nauczycielem historii. Palestyńczykiem. I zupełnie znienacka - w "Kolaorancie z Betlejem", pierwszej części cyklu, zostaje detektywem. Starszy człowiek, z bolącymi kolanami, pod kosmykiem siwych włosów skrywający łysinę, próbuje rozwikłać zagadki na terenie ogarniętym konfliktami.

Cytując autora: "Omar has been described as the Philip Marlowe of the Arab street, the Hercules Poirot of the Near East, Sam Spade fed on hummus, and Miss Marple crossed with Yasser Arafat."

Polecam w charakterze odmiany od Skandynawii...

"Stół do posiłków znajdował się w małej jadalni we frontowej części domu. Kiedy Omar Jussef tam wszedł, Salwa stawiała właśnie na blacie ostatnią miseczkę z sałatką z bakłażana. 
 - Baba ghanudż to ulubiony przysmak Ejada - wyznała. - Proszę, Abu Ramizie, usiądź tutaj. 
Omar Jussef zajął miejsce u szczytu stołu. Salwa przedstawiła go czterem pozostałym chłopcom. Starsi przyglądali mu się z zainteresowaniem. Młodsi mieli po sześć i siedem lat i rozdzierali chleb na wąskie paski, jakby nie dostrzegając gościa. Stół był zastawiony hummusem i innymi przekąskami - ostrą paprykową pastą turkije i łagodnym jogurtowym serkiem labneh. Wydawało się, że chłopcy najbardziej lubią marynowaną rzodkiew: każdy miał ją na talerzu, pokrojoną w plastry, z kilkoma oliwkami z boku. Omar Jussef otworzył, przypominający pierożek, kubbe. Z wnętrza pszennej skorupki dobył się słodki zapach cynamonu i nasion pinii, którymi było przyprawione mielone jagnięce mięso."*


Przepis banalny, ale wreszcie udało mi się trafić "moje" proporcje:
  • puszka ciecierzycy (400g wraz z zalewą),
  • ząbek czosnku,
  • sok z 1 cytryny
  • sól, pieprz, czerwona papryka,
  • łyżka pasty tahini,
  • oliwa - najlepsza jaką mamy;
  • ewentualnie - woda lub delikatny bulion
 Ciecierzycę dokładnie płuczemy. Bardzo dokładnie, pod bieżącą wodą. Każde ziarenko obieramy z błonki - po pierwsze lepiej się miksuje, po drugie efekt końcowy jest smaczniejszy. Dodajemy sok z cytryny, tahini, rozgnieciony czosnek i miksujemy. W trakcie dolewamy po trochu oliwy; ewentualnie najpierw wody/wywaru, potem oliwy, ale ja wolę czysto oliwny...
Doprawiamy solą, pieprzem i papryką.
W kuchni panny MArple III

____________________
* Matt Rees, Grób w Gazie, Świat książki 2010

niedziela, 24 lutego 2013

Kryminalne powiązania zupy pieczarkowej

Inaugurując po raz trzeci akcję "W kuchni panny Marple" chciałabym podzielić się z Wami przepisem, który na mojej liście "kryminalnych kuchennych skojarzeń" zajmuje pierwsze miejsce. 
Tak się jakoś zdarzyło, że tematem mojej pracy magisterskiej było "Tworzenie portretów psychologicznych nieznanych sprawców seryjnych zabójstw". W owych zamierzchłych czasach uprawnienia do wykonywania takich miał jedynie Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dra J. Sehna w Krakowie. W ramach urlopu wypoczynkowego zatem zamieszkałam na jakiś czas w podkrakowskich Zielonkach i co rano zjeżdżałam do Krakowa, by zbierać materiały do pracy i praktykować.
To był lipiec (kto mówi, że praca musi być napisana w terminie), lato było upalne, Kraków okazał się przyjemnym miejscem. Wracając do domu, do papugi (żako o niezwykle rozwiniętym słownictwie) i dwóch psów, na Nowym Kleparzu kupowałam coś do garnka, a następnie gotowałam w gigantycznej kuchni z widokiem na zielone pola.
Któregoś dnia naszło mnie na pieczarkową. Kupiłam więc produkty, dotarłam, w garnku wstawiłam rosół, po dłuższym czasie na patelnię wylałam trochę oleju znalezionego w szafkach... Przed tym ostatnim chwilę się wahałam, gdyż był to zupełnie mi nieznany olej z pestek dyni. Ale cóż - w całym domu nie było niczego innego - nawet masła czy margaryny (idea podsmażania pieczarek na teflonie, bez dodatku tłuszczu, nie była mi wtedy jeszcze znana).
Reasumując: pieczarki (lekko osolone) się smażą, zupa gotuje. A ja czytam "Profiling Violent Crimes" ("Criminal Profiling" miało kilka zdjęć, które nawet w mojej ocenie nie do końca pasowały do obiadu, "Profiling Violent Crimes" było bardziej teoretyczne), od niechcenia i na ślepo co jakiś czas mieszając grzybki. W końcu uznałam, że czas je wrzucić do wywaru. Odłożyłam książkę, i zastygłam... apetycznie przyrumieniona zawartość patelni pokryta była zielonym, tłuściutkim filmem... Intensywnie zielonym.
Kontynuowałam mimo wszystko. Trochę obawiałam się efektu, ale był zachwycający...

Po latach robię zupę ciut inaczej, ale nadal łączę pieczarki z olejem z dyni (przy czym nie wszystkie są tak intensywne w barwie, jak ten pierwszy). I nadal mnie to połączenie zachwyca...
 Składniki:
  •  250 g - 300 g pieczarek, pokrojonych w niewielkie kawałki,
  • garść suszonych grzybów,
  • około litra wywaru - warzywnego lub drobiowego, należy zachować gotowaną pietruszkę i seler (marchewki przydadzą się do sałatki ziemniaczanej),
  • olej z dyni do podania.
Gotujemy wywar z dodatkiem włoszczyzny. Gdy warzywa są miękkie, wyciągamy je, a w zamian dodajemy suszone grzyby i gotujemy jeszcze jakieś 20 minut. Na patelni podsmażamy pieczarki - na zwykłym oleju - na złocistobrązowo. Przekładamy do garnka, dodajemy pietruszkę (pietruszki) i selera. Delikatnie rozjaśnią zupę i dodadzą jej słodyczy. Wlewamy trochę wywaru i zaczynamy miksować. Kolejne partie płynu dodajemy stopniowo, aż do uzyskania gładkiej konsystencji... Podgrzewamy jeszcze, aż zawrze, i podajemy - skropioną olejem dyniowym.

Witam  trzeciej odsłonie "W kuchni panny Marple"...
W kuchni panny MArple III

piątek, 1 lutego 2013

Z kryminałem w ręku... w kuchni panny Marple III

2009 ... 2011 ... 2013 ... zapewniam Was, że roczne przerwy w gotowaniu z kryminałem w ręku nie były zamierzone. Tak jakoś po prostu się układało, że mimo przeczytania w tym czasie dziesiątek kryminałów, i obiecywania sobie przynajmniej ze sto razy, że "napiszę posta o akcji, wezmę się za to", jakoś umykało...

Ale koniec wymówek. Przepisy wybrane, aparat w gotowości...
Swoją drogą, zastanawiałam się, czy nie czas na nowy banerek. Ale jakoś tak się przywiązałam, a Wy?

Gwoli przypomnienia:
  • przygotowujemy potrawy inspirowane powieściami, filmami czy historiami kryminalnymi; nawiązanie może być luźne...
  • publikujemy na blogu (jeżeli ktoś bloga nie posiada, chętnie udostępnię na gościnny wpis),
  • nie zapominamy o podaniu źródła inspiracji (to naprawdę, naprawdę, naprawdę ważne - pozwala na poszerzenie horyzontów i uzupełnienie biblioteczki).
Na wszelki wypadek proponuję napisać do mnie maila z linkiem do przepisu (ewentualnie wrzucić link w komentarzu... wiadomości przesyłanych za pośrednictwem tam-tamów raczej nie odczytam, wyszłam z wprawy).

Tak bawiliśmy się w 2009, a tak w 2011 roku.


Zapraszam :)

Kod banera:

niedziela, 27 stycznia 2013

Zupa rybna

Ponieważ tworzenie "chińskiego" posta idzie mi rozpaczliwie powoli, postanowiłam przełamać pustki na blogu innym wpisem (ale nie martwcie się, czas kaczki po pekińsku i wołowiny w sezamie nadchodzi...)

Od ryb zdecydowanie wolę owoce morza. Powód jest bardzo prosty - te ostatnie nie mają ości. Wszelkie filety, pieczone pstrągi, steki z łososia tracą cały urok w chwili, w której poczuję pierwszą ość. Powyższe na szczęście nie dotyczy marynowanych śledzi i ryb wędzonych - w tym przypadku nie straszne mi nawet najmniejsze ości...

Podczas czwartkowego wypadu na Le Targ w kawiarni Szara Cegła (nareszcie mam szansę w tygodniu dotrzeć gdzieś, gdzie można kupić cuda do jedzenia) z pewną taką nieśmiałością nawiedziłam stoisko "Pana Sandacza" (tu możecie obejrzeć profil na Facebooku). W oko, obok kotlecików rybnych wpadł mi także "wsad do zupy rybnej". Why not...

Przepis na śródziemnomorską zupę rybną, wyszperany w niezawodnych "Daniach z ryb i owoców morza" (oczywiście ś.p. Koenemann) zaczął ewoluować pod wpływem bardzo, bardzo niskich temperatur otoczenia. Coś czułam, że sam majeranek nie wystarczy, by mnie rozgrzać...
 Składniki:
  •  3 łyżeczki oleju,
  • 2 duże cebule, pokrojone w cieniutkie ćwierćtalarki,
  • 1 por - tylko biała część - drobno posiekany,
  • 4 ząbki czosnku, drobno posiekane,
  • 1 liść laurowy,
  • 1/2 łyżeczki suszonej tajskiej bazylii (nie mogłam pozwolić, by zamarzła na balkonie...),
  • 2cm kawałek imbiru, pokrojonego w cieniutkie zapałki,
  • łyżka pasty tom yum,
  • puszka (400g) krojonych pomidorów,
  • 125 ml przecieru pomidorowego
  • 500 ml wywaru rybnego,
  • 2 łyżki koncentratu pomidorowego,
  • 2 łyżeczki brązowego cukru,
  • skórka i sok z 1 limonki.
  • 500 g pokrojonego na kęsy mięsa ryb (lub wsadu rybnego),
  • natka kolendry
W garnku o grubym dnie rozgrzewamy olej, dodajemy cebulę, pora, czosnek, imbir, liść laurowy i bazylię. Przykryć i smażyć na średnim ogniu około 10 minut, aż cebula zmięknie. Po tym czasie dodać pastę tom yum i pokrojone pomidory i smażyć kolejne 10 minut. Następnie do garnka idą: wywar z ryb, przecier i koncentrat pomidorowy a także cukier i limonkę. Całość należy dobrze wymieszać, doprowadzić do wrzenia i gotować kwadrans. Na koniec wrzucić rybę i gotować 8 minut (jeżeli używamy surowych ryb, wsad od Pana Sandacza wystarczy tylko podgrzać).

Do tego posiekana natka kolendry i żytni chleb...

poniedziałek, 31 grudnia 2012

2013


Wszystkiego najlepszego w nowym roku.
Niech wszelkie problemy będą rozwiązane, marzenia spełnione a cele zrealizowane...

niedziela, 16 grudnia 2012

Szopki z szopką...

Z Matką mojego Dziecka Chrzestnego postanowiłyśmy upiec w tym roku piernikowe szopki. Nie da się ukryć, że uległyśmy czarowi foremek, dostępnych w pewnym sklepie na T... Przygotowałyśmy ciasto - według sprawdzonego przepisu (bo się dobrze wałkuje, i nie rośnie za bardzo).
Hmmm, wałkowało się gorzej niż zwykle (M.m.D.C. dodała łyżkę masła za dużo, to na pewno, na pewno przez to...), ale nic to. Wałkowałyśmy, wycinałyśmy i piekłyśmy elementy (na trzy szopki przygotowałyśmy sobie 1,5 porcji ciasta). Potem je ozdobiłyśmy - Dziecko Chrzestne zużywając duuuuużo złotych perełek, różowo brokatowych lukrów itp., my nieco skromniej. Świetna zabawa, szopki wchodzą do repertuaru. Ach jak przyjemnie...
No i przyszło do klejenia...

Po dokładnym badaniu różnych przepisów postanowiłyśmy zrezygnować z lukru na rzecz karmelu - wyszło nam, że szopka karmelem klejona będzie bardziej trwała. Przystąpiłyśmy więc do rozpuszczania cukru w rondelku. 
Instrukcja dołączona do foremek nakazywała najpierw przykleić do podstawy tylną ścianę szopki i boki, a następnie na tym oprzeć sklejony dwuspadowy dach.
Pierniczki łagodzą obyczaje. Podobno. Piernikowe szopki nie. O godzinie 18, w obecności nieletniej, dwie podobnież kulturalne kobiety rzucały mięsem o ściany i sufit. Bo widzicie, stopiony na karmel cukier jest bardzo gorący. Leje się po szopkach gdzie popadnie, zastygając natychmiast i rujnując dekoracje. Dziecko Chrzestne uderza w płacz, bo szopka nie taka jak trzeba, i jej szopki (przygotowywanej na konkurs) mamy nie ruszać. Następnie wpada w płacz, bo szopkę mamy skleić, ale nie tak, tylko mamy się postarać. Dziecko Chrzestne nie zdaje sobie sprawy, jak bliskie jest śmierci... Karmel leje się na blat, więc z wrodzoną inteligencją ścieram krople opuszkami palców. Dobrze, że lewej ręki. Dziecko nadal płacze, karmel zastyga, szopka się chwieje. Szopki? Co roku? Chyba w snach. Żadnych szopek! NIGDY!

Dwa kieliszki wina później, przed przystąpieniem do "konkursowej", postanawiam zracjonalizować proces klejenia (M.m.D.C. jest znakomita w laniu karmelu, musiałam się czymś wykazać...). Najpierw dachy ze sobą. Następnie do leżącej na plecach tylnej ścianki przykleić boki, i dach. Najlepiej na cztery ręce - jedna para rąk delikatnie manewruje szopką, nadstawiając odpowiednie fragmenty, i unikając gorącego, a druga operuje garnuszkiem i drewnianą szpatułką (z racji na dużą prostą powierzchnię, narzędzie nieocenione przy klejeniu; zapomnijcie o łyżkach). Solidnie trzymającą się całość (to takie szkliste i brązowe - palony cukier - przymaskuje się lukrem) umocowujemy na podstawie (dobrze jest wcześniej - przed pieczeniem - zaznaczyć sobie linie ścian, a następnie nałożyć na nie już dość gęsty, lekko stygnący karmel i szybkim ruchem osadzić szopkę. To takie szkliste i brązowe..., itd.
Dziecko nie płacze, szopka się trzyma. Zalana lukrem wygląda nadspodziewanie profesjonalne.

Trzecią, następnego dnia, skleiłam już sama... Da się... Ale lepiej od razu przygotujcie się na ciężką walkę.

PS. Trzeci król jest jeszcze w drodze :) Zbyt strojną miał sukienkę, i nie pasował do pozostałych ;)

niedziela, 18 listopada 2012

Pierogi z mięsem i suszonymi pomidorami

Te pierogi to przebój mojej przypracowej kantyny - Posmakuj. Przebój na równi ze świeżuteńkimi pączkami, roznoszonymi w każdy piątek przez bardzo miłego Pana...
Od pierogów uzależniłam się ja, uzależnił i mój Tata. Którejś niedzieli, korzystając z zamieszczonego na stronie przepisu, postanowiłam pobawić się w lepienie...
Składniki podane są na około 100 pierogów...
Ciasto:
  • 1 kg mąki
  • 1 jajko
  • 400 ml letniej wody,
  • 100 ml mleka,
  • łyżeczka oliwy z suszonych pomidorów;
Wszystkie skłądniki mieszamy i zagniatamy ok. 10 minut. Po raz pierwszy zleciłam zagniatanie mojej maszynie do chleba, i muszę przyznać, że jestem zachwycona. Ciasto było bardzo elastyczne, zwarte - wymagało trochę podsypywania...

Farsz:
  • 800 g pręgi wołowej,
  • 400 g łopatki wieprzowej,
  • 400ml (puszka) pomidorów pokrojonych w kostkę,
  • 150g suszonych pomidorów,
  • duży pęczek natki pietruszki,
  • włoszczyzna, 
  • sól i pieprz do smaku
Z włoszczyzny robimy wywar - warzywa wrzucamy do zimnej wody, po ok. 30 minutach dodajemy mięsa i gotujemy na wolnym ogniu 2h. Lekko przestudzone mięso mielimy albo - jak ja - siekamy w blenderze razem z pomidorami pelati, i natką. Dodajemy pomidory suszone pokrojone w kostkę. Doprawiamy pamiętając, że farsz musi być troszkę za słony i stanowczo zbyt pieprzny :) 
Ciasto wałkujemy na grubość jakichś 4 mm, wycinamy krążki, nadziewamy i sklejamy. Gotujemy w osolonym wrzątku, małymi partiami, jakieś 3 min od wypłynięcia na powierzchnię. Pierogi możemy także usmażyć tak jak w przepisie na potstickers. Ewentualnie zaś nie gotowane ułożyć pojedynczo na tackach i zamrozić...

 Zaczęła się epoka sztucznego światła... jak ja nie lubię tego żółtego poblasku na wszystkich zdjęciach...

niedziela, 21 października 2012

Kolejne ciasto z jabłkami

Bardzo długo nie miałam czasu - ani weny - na gotowanie (hmmmm... ten początek posta zaczyna już być nieco ograny...). Ograniczałam się do "odgrzewania" starych przepisów. Czas na kolejny remake. Dwa lata temu proponowałam je z dodatkiem lawendy. Dziś bez takich udziwnień, za to w wersji zdrowszej... Dzięki mące razowej, ciasto będzie wilgotne, otręby zaś nadadzą mu ciekawej faktury.

  • 1 szklanka cukru,
  • 1 szklanka mąki pszennej,
  • pół szklanki mąki pszennej razowej,
  •  pół szklanki otrąb pszennych,
  • 2 jajka,
  • 1/2 szklanki mleka,
  • 1/2 szklanki oleju,
  • łyżeczka proszku do pieczenia,
  • 2 duże jabłka - ze skórką, za to bez gniazd nasiennych, pokrojone w sporą kostkę,
  • do posypania - cukier z prawdziwą wanilią.
Wszystkie składniki (za wyjątkiem jabłka i tych do posypania) wymieszać (tak, żeby cała mąką stała się wilgotna, ale masa nie powinna być gładka), przełożyć do formy wysmarowanej masłem i obsypanej mąką lub bułką tartą (ciasto jakoś bardzo nie wyrasta, lepiej więc, żeby forma miała około 20 cm średnicy). Na górze ułożyć kawałki jabłek (skórką do dołu). Oprószyć cukrem i cynamonem, posypać płatkami migdałów.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni Celsjusz. Piec około godziny (do suchego patyczka). Przed pokrojeniem nieco przestudzić...

niedziela, 9 września 2012

Placuszki z jabłkami i syropem z agawy

Pamiętacie, jak w sezonie robiliśmy placuszki z jagodami? Tym razem jagód w domu nie było, ale były jabłka, a mnie się strrrrrasznie chciało racuchów. Nie na tyle jednak, by lecieć do sklepu po świeże drożdże (na instant to nie to samo...) Szybki przegląd lodówki, szafek, koszyka z owocami... odrobina zwyczajowej kombinatoryki stosowana, oto są, lekkie pyszne i pulchne :


Część mąki zastąpiłam otrębami owsianymi, bo zawszeć to podobno zdrowiej :) Zamiast cukru, który wyszedł (zupełnie przy tym zapomniałam o zbrylonym pudrze, no ale...) użyłam mojego ostatniego odkrycia - syropu z agawy, który kupowany w dużych słoikach starcza na długo, a idealnie nadaje się do deserów, koktajli itp...
  • 3/4 szklanki mąki,
  • 1/2 szklanki otrąb owsianych,
  • łyżeczka cynamonu, może być szczypta mielonych goździków lub kardamonu... coś, co pasuje do jabłek,
  • 1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia,
Suche składniki wymieszać w sporej misce. W drugiej misce wymieszać:
  • 1 jajko
  • od ¾ do 1 szklanki: mleka, jogurtu, maślanki (rzadszego mniej, gęstszego więcej) albo mieszanki ww, najlepsze są moim zdaniem na maślance...
  • 3-4 solidne łyżki syropu z agawy (i ew. więcej do podania),
  • 2-3 łyżki stopionego masła lub oleju,
Zalać mokrymi składnikami suche, wymieszać do połączenia. Dodać 2 pokrojone w kostkę jabłka .Na rozgrzanej, nasmarowanej olejem patelni smażyć placuszki (1 czubata łyżka masy na 1 placuszek) na małym ogniu (żeby się nie przypaliły, a usmażyły w środku) z obu stron. Trwa to dość długo, ale spokojnie można je na chwilę "spuszczać z oka". Jeść posypane cukrem pudrem, albo polane - syropem klonowym, czy jak na zdjęciu - syropem z agawy.

sobota, 25 sierpnia 2012

Pasta z wędzonego kurczaka

Tegoroczny sierpień jest miesiącem ciężkim. Wszędzie pełno pysznych rzeczy i inspiracji, co chwilę jakieś wydarzenia, w których chciałoby się uczestniczyć. I tylko czasu brak. Tak bardzo mi go brak w tym sierpniu ;)
O paście wspominałam już kiedyś przy okazji staropolskiej wyżerki. Ale bez zdjęcia jakoś tak się nie wybiła, więc - tym razem uwiecznioną - staram się zachęcić Was do spróbowania. Przepis, autorstwa Hanny Szymanderskiej, jest banalny...
  • 300g wędzonego kurczaka (pierś jest łatwiejsza do obrania ze skóry),
  • 200g pieczarek (w kostkę z grubsza),
  • średnia cebula (jw),
  • pół sporego pęczka natki,
  • 2 łyżki śmietany,
  • sól i pieprz
Na patelni poddusić pieczarki i cebulę, odparować. Zmiksować razem z kurczakiem (jak już wyżej wspomniałam, pozbawiam go skóry na tyle, na ile to możliwe; kości i chrząstek oczywiście też), śmietaną i natką. Doprawić solą i pieprzem. I już...

sobota, 21 lipca 2012

Minimuffiny cytrynowo-makowe

Pozyskiwanie praw do zdjęcia ;) trochę trwało. Na tyle długo, że niektórzy zastanawiali się, czy nie zapomnę przepisu. Ale wszystkie muffiny robi się w zasadzie na jedno kopyto, więc nie zapomniałam.
Jeżeli - tak jak w tym wypadku - chcemy muffiny zabrać na piknik, i wiemy, że będzie dużo jedzenia, ale nie wiemy, ile będzie osób, lepszym pomysłem wydaje się forma na babeczki w wersji mini - ta z 24 dołkami. Rewelacyjnym zaś pomysłem piknikowym są papierowe papilotki...
© Grzegorz Millsky Młynarski
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni Celsjusza (pamiętajmy, żeby przy pieczeniu z termoobiegiem, przykręcić temperaturę o jakieś 20 stopni). W dużej misce mieszamy suche składniki:
  • 250 g mąki,
  • 150 g cukru,
  • łyżeczka proszku do pieczenia,
  • szczypta soli,
  • 4 łyżki suchego maku,
  • łyżeczka mielonego kardamonu,
  • skórka otarta z dużej cytryny,
a w innym naczyniu łączymy ze sobą wilgotne:
  • pół szklanki jogurtu,
  • pół szklanki mleka,
  • 2 jajka,
  • 2 łyżki bezsmakowego i bezzapachowego oleju,
  • sok wyciśnięty z cytryny.
Dołki w blasze wykładamy papierowymi lub silikonowymi papilotkami (jeżeli ich nie mamy, smarujemy masłem lub olejem, zaś jeżeli używamy silikonowych, a muffiny oddajemy mężczyźnie, uprzedzamy go, że "papierki" mają wrócić...). Wlewamy płynne składniki do mąki, mieszamy niezbyt energicznie i nie za długo - ot tyle, by nie było suchej mąki. Porcjujemy. Ja jestem w tym tak oszczędna, że oprócz 24 "mini" wyszło mi też 6 dużych muffinów...
Pieczemy do suchego patyczka - maksymalnie 15-20 minut...

środa, 4 lipca 2012

Pierożki z botwinką i bryndzą

Moja kochana młodsza siostra, czasem czule przezywana (Ro)Sówką, miewa całkiem niezłe pomysły. Często gorzej jest z ich wykonaniem, ale w sferze teoretycznej, mucha nie siada... Pomysłem na ostatnią niedzielę był kulinarny piknik pod chmurką z The Gustators. Prosta formuła - przychodzi kto chce, byle przynieść jedzenie/napitki, najchętniej własnego wyrobu. Coś, co tygryski lubią bardzo.
Piknik marzył mi się od dawna, a w dodatku zasłużyłam na pół dnia odpoczynku "na zielonej trawce", Młoda namawiała... Nastroiłam się psychicznie. Wyjęłam z zakamarków kupowane utensylia piknikowe (talerzyki, kubeczki, koc - nówka sztuka nie śmigany). Opracowałam menu i metodę przetransportowania wszystkiego na rowerze. Wreszcie zamknęłam się w kuchni i smażyłam, mieszałam, lepiłam i piekłam.
Najukochańsza siostra ma odwołała niestety swój udział (no, mówiłam, realizacja jeszcze ten teges...), więc jechałam w grono (prawie) obcych ludzi, mając świadomość że dobrze gotują i nie jadę z pustymi rękoma. Sakwami. Lodówką...
Powitano nas (mnie i rower) z otwartymi rękoma, "od progu" wręczając kubek kompotu rabarbarowo-truskawkowego z wanilią i cynamonem (pyszny... nie rozumiem po co go psuć winem :P). Późniejsze oberwanie chmury połączone z opadami gradu do reszty pozwoliły mi się zintegrować, zwłaszcza że gdy ma się rower i koc podbity folią, potrzeba jeszcze tylko jednego roweru, by mieć znakomity schron przeciwdeszczowy na torby...

W ramach wkładu na wspólny stół przyniosłam:
- sałatkę z cukinii z bazylią, sokiem z cytryny, kozim serem i prażonymi orzechami laskowymi,
- muffinki cytrynowo-makowe (wrócimy do nich w jakimś kolejnym poście) oraz
- pierożki z botwinką i bryndzą.

I o tych ostatnich będzie dzisiaj. Proste - acz, jak to pierożki, ciut czasochłonne (lepienie...). Jako baza moje ulubione ciasto do pieczonych pierogów - podała je kiedyś na "gazetowym" forum Galeria Potraw Salem - i od tego czasu (a to już lekko licząc 7 lat) z niezmiennym sukcesem pakuję w nie wszystko, co mi w duszy zagra. Cebulę doprawioną dużą ilością indyjskich przypraw. Pieczarki. Kapustę z grzybami. Krewetki z fetą. Szynkę z serem, soczewicę... sama już nie pamiętam co jeszcze. Upieczone pierożki świetnie przechowują się w lodówce (nawet dzień - dwa). Surowe można zamrażać, a następnie zamrożone odpiekać. Uwielbiam je. I uczucie to, sądząc po niedzielnym pikniku, a także reakcji kolegów z pracy, jest mocno zaraźliwe. Venimus, vidimus, pierożki vicit.
Ciasto:
  • 50 dag twarogu półtłustego,
  • 25 dag masła/margaryny,
  • około 50 dag mąki pszennej - ilość zależeć będzie od wilgotności twarogu; potrzeba nam będzie także nieco mąki do podsypywania,
  • sól;
Twaróg (najlepiej taki najzwyklejszy, z kostki) rozdrobnić trzeba rękoma. Dodać tłuszcz i rozetrzeć. Sól (wystarczy łyżeczka) wymieszać z mąką i dodawać do masy tak, żeby wyrobić ciasto odchodzące od ręki, elastyczne. Nie przejmować się cząsteczkami twarogu widocznymi w cieście. Uformować kulę, owinąć folią i włożyć do lodówki.

Farsz:
  • 3 pęczki botwinki - z niedużymi buraczkami, umytej i pokrojonej: buraczki w kawałki o boku ok. pół centymetra, liście w mniej więcej centymetrowe paski;
  • łyżka oleju,
  • 375 g bryndzy,
  • spory pęczek drobnego szczypiorku, posiekanego,
  • 1,5 łyżeczki mielonego kuminu (kminu rzymskiego),
  • sól i pieprz
 Na patelni rozgrzać olej. Wrzucić buraczki, chwilę lub dwie przesmażyć, następnie dodać liście. Delikatnie posolić. Poddusić. W misce rozgnieść bryndzę, dodać posiekany szczypiorek i botwinkę z patelni (ciepłe warzywo lekko zmiękczy ser i ułatwi mieszanie). Doprawić solą, pieprzem i kuminem. Przed pakowaniem w pierożki farsz dobrze jest ostudzić, a nawet schłodzić - będzie ściślejszy i łatwiejszy do formowania.
Z ciasta urywamy kawałki wielkości pięści i wałkujemy na grubość około 5 milimetrów. Wycinamy kółka, nadziewamy łyżeczką farszu i sklejamy. 
Układamy na blasze wyłożonej pergaminem do pieczenia, smarujemy z wierzch jajkiem rozkłóconym z łyżeczką letniej wody, posypujemy czymś - tu czarnuszką - i wstawiamy do nagrzanego do 200 stopni piekarnika (z termoobiegiem 180) na środkowy poziom. Pieczemy do zezłocenia - 12 do 15 minut.

środa, 6 czerwca 2012

Pa amb tomàquet - kataloński chleb z pomidorem

Od kwietnia w każdą sobotę, gdy tylko czas i pogoda pozwalają, udajemy się z rowerem na targ w Falenicy. Niezależność od kapryśnie, nieregularnie, a w dodatku ślimaczo jeżdżącej komunikacji miejskiej jest bezcenna. Podobnie jak delikatna opalenizna, którą mogłam się pochwalić w początkach maja ;) Rower okazał się być świetnym kumplem, ze zrozumieniem reagującym na zmianę tempa czy trasy, a w dodatku ma znacznie większą ładowność niż ja+autobus. 
Jednego jeszcze nie opanowaliśmy. Pomidory - za każdym razem któryś się rozpadnie, rozgniecie, rozmaże. Czy to zapakowane na wierch kosza na kierownicy, czy to w sakwie, czy wreszcie - bo i ten motyw był grany - w wiklinowym koszyku na tylnym bagażniku. Za którymś razem potraktowałam to jako przypomnienie. Uczestnicy "w kuchni panny Marple" pamiętają być może "potrawę, której nie było".

Oto jest. Częściowo z dodatkiem dymki. Wiejski, pszenno-żytni chleb z oliwą (toskańską), pomidorami i solą. Wspaniałe śniadanie w piękny dzień, wspaniałe zwłaszcza po trzydziestokilometrowej przejażdżce...

poniedziałek, 28 maja 2012

Zupa szparagowa

Znaleziona w wyszperanej gdzieś książce Clever Cooking for One or  Two, lekka, łatwa i przyjemna... wiosenna w swej prostocie. Z kromkami podsmażonego, prawdziwego chleba na zakwasie... ech, sami spróbujcie...


Składniki:
  • 1 średnia cebula, pokrojona w piórka,
  • średniej wielkości cukinia, pokrojona w cieniutkie półplasterki,
  • 3-4 pomidory (u mnie 3 małe czarne i garść koktajlowych),
  • pęczek zielonych szparagów, pokrojonych na 2-3 cm kawałki (końce łodyg odłamane i zachowane na później),
  • 2 litry wywaru (jakiegoś delikatnego, ja miałam z kurczaka),
W garnku o grubym dnie rozgrzać2 łyżki oliwy. Wrzucić cebulę i cukinię, podsmażyć 3 minuty. Dodać łodygi szparagów, pomidory (można je obrać ze skórki) i zalać wywarem. Gotować 10 minut, dodać łebki, gotować kolejne 10 minut. Tylko nie zapomnijcie o grzankach :)

niedziela, 13 maja 2012

Szparagi z sosem maltaise

Nie pamiętam, gdzie po raz pierwszy przeczytałam o specjalnym, dedykowanym szparagom sycylijskim sosie z dodatkiem soku z czerwonych pomarańczy. Jednakże zrządzeniem losu nastał wtedy akurat czas szparagów, i zbliżała się ostatnia dostawa z Sycylii. To musiało być przeznaczenie...

Sauce maltaise to klasyczny sos holenderski, z żółtek i masła, w którym kwas - zamiast octu winnego czy soku z cytryny - zapewniają czerwone pomarańcze.

Muszę się przyznać do drobnego oszustwa. Większość źródeł nakazywała wziąć na 2-3 żółtka aż 200 g masła. Po dodaniu 100g sos miał jak dla mnie zachwycająca konsystencję i smak, więc darowałam sobie kolejną porcję... Nawet te 100g jest ciut przerażające ;)
  • 2 spore żółtka - u mnie od niewątpliwie szczęśliwych, Przodkowych kur (to im mój sos zawdzięcza tę intensywnie żółtą barwę),
  • 2 łyżeczki gorącej przegotowanej wody,
  • 100 g masła pokrojonego w niewielkie kawałki,
  • sok i skórka z jednej pomarańczy,
  • szczypta soli, pieprzu;
Sok z pomarańczy wlewamy do niedużego rondelka i redukujemy -aż otrzymamy jakieś 2 łyżki płynu. W niedużym garnku (takim, na który damy radę włożyć szklaną/stalową miskę lub drugi garnek) wstawiamy wodę i doprowadzamy do wrzenia. W naczyniu które będzie stanowiło piętro naszej kąpieli wodnej (czyli szklanej/stalowej misce lub garnku) rozbijamy jajka. Dodajemy po trosze wspomniane na liście dwie łyżeczki wrzątku, żeby nam się całość lekko zahartowała. Naczynie z jajkami stawiamy na garnek z gorącą wodą i ubijamy energicznie. Po chwili, gdy jajka lekko zgęstnieją dodajemy kawałeczki masła - jeden na raz, cały czas energicznie mieszając. Masa będzie gęstnieć i nabierać połysku,a także puszystości. Na końcu wlewamy zredukowany sok i wsypujemy skórkę z cytryny. Doprawiamy do smaku - solą i pieprzem.

Podajemy z pieczonymi szparagami, lub młodymi ziemniakami, pieczonymi warzywami...Znakomicie będzie się komponował z pieczonym łososiem - ja niestety zbyt późno na to wpadłam ;)

wtorek, 8 maja 2012

Szparagi, migdały i jajko w koszulce

Pierwsze zielone, krajowe szparagi pojawiły się na początku majowego długiego weekendu. Bosko. Od tej pory pasę się nimi co dzień, aczkolwiek w większości wypadków w wersji najprostszej, czyli piekę, oprószam solą i skrapiam oliwą. Dziś na blogu wersja ciut bardziej skomplikowana - szparagi z jajkiem w koszulce.


Zielone szparagi płuczemy pod bieżącą wodą. Staram się kupować od sprawdzonych dostawców, świeże, więc nie obieram (a tak, spotkałam się z heretykami obierającymi zielone szparagi), nie obcinam, a jedynie odłamuję zdrewniałe końcówki. Rozkładam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, pojedynczą warstwą. Posypuje solą, polewam oliwą (dobrą! jej smak będzie później wyczuwalny). Piekę w 180 stopniach. Jeżeli robię je tylko dla siebie (tak jak w tym przypadku) zostawiam na dłużej niż ustawa przewiduje - uwielbiam takie miejscami skarmelizowane, miękkie, łamiące się...

Przygotowując jajko w koszulce skorzystałam z obu polecanych przez specjalistów metod - po pierwsze, do wody dodałam octu winnego, a nastepnie, tuż przed wlaniem jajka (z miseczki), porządnie zamieszałam w garnku, tworząc wir. Gotowałam kilka minut - około 4, od czasu do czasu delikatnie mieszając. Dzięki temu większość białka "podwinęła" się i jajko było zgrabne i foremne.

Szparagi na talerz, posypałam uprażonymi na suchej patelni migdałami, na wierzch wyłożyłam jajko (najpierw, po wyjęciu z wrzątku, zanurzone na chwilę w zimnej wodzie, a następnie dobrze odcedzone).

Pod ręką dobrze jest mieć jeszcze trochę soli i oliwy. 

środa, 2 maja 2012

Dżem z czerwonych pomarańczy

Sezon na pomarańcze kończy się. Za jakiś tydzień przyjedzie ostatnia przed początkiem zimy dostawa z Sycylii. Niestety nie będzie w niej już ciemnoczerwonych, prawie rubinowych owoców. Ale dżem wyjdzie równie dobry :)

Składniki:
  • 2 kilogramy pomarańczy - najlepiej niepryskanych, umytych; ewentualnie dobrze wyszorowanych sklepowych,
  • 3 szklanki wody,
  • 1,5 szklanki cukru;
Z pomarańczy, przy pomocy zestera, obieramy skórkę. (Ewentualnie obieraczką odcinamy cienkie płatki, starając się, by było jak najmniej białego, a następnie kroimy na cieniutkie paseczki). Następnie przekrawamy owoce na pół i wyciskamy sok. Wyciśnięte połówki wraz z ewentualnym miąższem, który został na sicie wyciskarki i pestkami zawijamy w gazę, formując szczelne sakiewki.

W sporym stalowym garnku o grubym dnie podgrzewamy sok, wodę, skórki i sakiewki przez jakieś pół godziny, następnie wyciągamy węzełki (zostawiając je gdzieś w misce do ostygnięcia), dodajemy cukier i dobrze mieszamy. Gotujemy na wolnym ogniu. W zależności od ilości płynu w owocach, oraz tego, ile soku z pektynami wyciśniemy z sakiewek, konieczne może się okazać kilkukrotne zagotowywanie i studzenie całości, aż do osiągnięcia pożądanej gęstości...


środa, 28 marca 2012

Kolejny butter chicken

Z dedykacją dla Anny G. d.d. P.

Jakkolwiek pierwsza próba była udana, nie należy ustawać w wysiłkach i dążeniu do doskonałości... Przepis znaleziony na The Traveller's Lunchbox, jednym z moich ulubionych adresów (przez pół roku kurczak w maśle był ostatnim wpisem... całe szczęście, że Melissa wróciła do blogowania). Na zdjęciu w towarzystwie ryżu jaśminowego i raity z ogórka z rodzynkami (zabijcie mnie, ale nie pamiętam, gdzie dokładnie znalazłam przepis).
Przygotowania rozpoczynamy przynajmniej 4 godziny przed planowanym spożyciem :)
Składniki:
kurczak:
  • ok. 1/2 kg mięsa kurczaka, bez skóry i kości, pokrojonego w sporą kostkę,
  • łyżeczka łagodnego indyjskiego chilli (albo papryki) - za pierwszym razem pomyliłam się i używałam łagodnego curry,
  • łyżka soku z cytryny,
  • 1/2 łyżeczki soli
 marynata:
  • szklanka (250ml) pełnotłustego jogurtu, zostawionego na półgodziny w sitku wyłożonym gazą lub filtrem do kawy (ok, użyłam bałkańskiego light ;))
  •  łyżeczka łagodnego indyjskiego chilli (albo papryki) - j.w.,
  • 2 łyżki pasty czosnkowej (u mnie - wyciśniętego czosnku),
  • 2 łyżki pasty imbirowej (u mnie - starty świeży imbir),
  • 1/2 łyżeczki garam masali (miałam domowej roboty, utartą w moździerzu po uprzednim uprażeniu...),
  • 2 łyżki oleju musztardowego (resztki zapasu z Państwa Środka) lub innego zwykłego,
  • 1/2 łyżeczki soli,
  • 2 łyżki (30g) rozpuszczonego niesolonego masła,
sos:
  • 4 łyżki (60g) niesolonego masła,
  • 3 "strączki" kardamonum
  • 4 goździki,
  • 6 ziaren pieprzu,
  • ok. 2,5 cm kawałek cynamonu,
  • łyżka pasty czosnkowej (u mnie - wyciśniętego czosnku),
  • łyżka pasty imbirowej (u mnie - starty świeży imbir),
  • 5 małych, zielonych papryczek chilli, posiekanych (ew. do smaku)
  • 2 szklanki (500ml) przecieru z pomidorów (passaty, nie koncentratu),
  • szklanka wody,
  • łyżka łagodnego indyjskiego chilli (albo papryki) - a nie, w tym momencie się zorientowałam ;),
  • 1/2 łyżeczki garam masali,
  • 2 łyzki delikatnego miodu,
  • 1/2 łyżeczki skruszonych na proszek suszonych liści fenkułu (kopru włoskiego) - ew, 1/4 łyżeczki mielonych nasion kopru włoskiego,
  • 1/4 łyżeczki mielonych nasion kopru włoskiego (co, jeśli nie mamy liści, daje nam w sumie pół łyżeczki),
  • szklanka (250ml) śmietany (dałam 12% Pilosu - z Lidla - w zupełności wystarczyła),
  • pieprz cayenne do smaku,
  • świeża kolendra do przybrania,
Uff. Tego najbardziej nie lubię w przepisach egzotycznych.... przepisywania listy składników. Ale już samo przygotowanie, odmierzanie, przesypywanie do miseczek, ucieranie, prażenie, to ogromna frajda.

W średniej wielkości misce łączymy kurczaka, proszek chili, sok z cytryny i sól. Odstawiamy na 30 minut, następnie dodajemy wszystkie składniki marynaty poza masłem, dobrze mieszamy, nakrywamy i odstawiamy do lodówki na minimum 3 godziny (lub cała noc, a nawet 20 godzin :P).

Nagrzewamy piekarnik na maksimum. Kurczaka nabijamy na szpadki/namoczone w wodzie patyczki do szaszłyków, układamy pojedynczą warstwą na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i pieczemy - dość wysoko pod górną grzałką - jakieś 8-10 minut, obracając raz czy drugi, a w połowie pieczenia smarując rozpuszczonym masłem (tak, tym niewykorzystanym wcześniej). Kawałki kurczaka powinny nam się upiec, a nawet lekko zbrązowieć na brzegach. Po przestygnięciu należy je zdjąć z patyczków i odłożyć na chwilę.

Masło rozpuszczamy na patelni (w rondlu) o grubym dnie. Dodajemy kardamon, goździki, pieprz i cynamon, smażymy 2 minuty. Następnie wrzucamy czosnek, imbir i zielone chili i podgrzewamy kolejną minutę. Wlewamy przecier pomidorowy i wodę, doprawiamy chili, garam masalą i solą. Czekamy aż się zagotuje, redukujemy ogień i podgrzewamy 10-15 minut, aż sos zgęstnieje lekko. Dodajemy miód, koper włoski i śmietanę (ostrożnie, żeby się nie zwarzyła) i gotujemy przez kolejne 10 minut, aż sos znów się zagęści. Doprawiamy solą i ewentualnie cayenne, dodajemy kurczaka - tylko na chwilę, byle się zagrzał. Podajemy gorące, posypane kolendrą. Na przykład z ryżem. 

Raita ogórkowa jest prosta - z przepisu na raitę wyrzucamy chili, cukier zamieniamy na miód, a miętę na kolendrę; dodajemy łyżkę miękkich, dużych rodzynek... mogą być wcześniej chwile namoczone w gorącej wodzie. I już.

niedziela, 18 marca 2012

Na Wielkanoc - mus z szynki z galaretką sherry

Mus, według przepisu wypatrzonego przez Księcia Małżonka w miesięczniku "Kuchnia" (4/2011) otwierał zeszłoroczny wielkoniedzielny obiad. Otwierał z fasonem :) W zasadzie, to nie wiem, czemu czekał tak długo na publikację... może zdjęcie jednak nie takie, jakbym chciała (silikonowa różyczka nie chciała się tak zupełnie czysto odwinąć), no i przepis zaginął w akcji. Jednakże mus jest przepyszny, a wzmiankowany numer miesięcznika odnalazł się podczas zwyczajowej przedświątecznej kwerendy...
Co ciekawe, w zasadzie identyczny przepis można znaleźć na stronie epicurious, gdzie jako źródło podaje się magazyn Gourmet (styczeń 1991)...
Całość nie wydaje się może najprostsza, ale naprawdę warto się pobawić...
galareta:
  • 2 szklanki bulionu z kurczaka,
  • 1 cebula,
  • 1 jajko,
  • 7g żelatyny
  • 1/4 szklanki sherry (najlepiej medium dry)
Do rondla należy wlać bulion, dodać pokrojoną w plasterki cebulę. Jajko rozbić, żółtko zachować do innej potrawy, zaś białko i pokruszoną drobno (wcześniej umytą i sparzoną) skorupkę wrzucić do garnka z wywarem. Gotować 10 minut na małym ogniu, następnie odstawić na 20 minut. Przecedzić przez sitko wyłożone gazą. Namoczyć żelatynę w sherry, podgrzać na parze, mieszając - aż się rozpuści. Dodać do sklarowanego bulionu, ostudzić. Formy, w których robić będzie się mus (o łącznej pojemności 1,5 l) spryskać zimną wodą i na dno wlać cieniutką warstwę galarety. Wstawić na 3 godziny do lodówki, resztę galarety wlać do płaskiego naczynia i odstawić do zastygnięcia.
mus:
  • 2x7g żelatyny,
  • 1/4 szklanki sherry (medium dry),
  • 2 szklanki bulionu z kurczaka,
  • 3 łyżki posiekanej dymki,
  • 1 łyżka masła,
  • 2 łyżki przecieru pomidorowego lub łyżka koncentratu,
  • 70 dag szynki (u mnie tzw. szynka "włoska" bez skóry i tłuszczu),
  • szklanka śmietany kremówki,
  • gałka muszkatołowa, natka pietruszki
Żelatynę namoczyć w sherry i rozpuścić na parze - mieszając. Połączyć z bulionem. Na patelni na maśle zeszklić dymkę, dodać przecier pomidorowy i żelatynę z sherry. Podgrzać, nie dopuszczając do zagotowania. Zdjąć z ognia i wymieszać z drobno pokrojoną (u mnie posiekaną) szynką. Doprawić do smaku pieprzem, solą i gałka muszkatołową (nawet lekko "przeprawiając"). Śmietanę ubić na sztywno, połączyć z masą szynkową. Mus wstawić do lodówki, od czasu do czasu mieszając. Gdy zacznie się ścinać, przełożyć do naczynek z galaretą na dnie, wyrównać powierzchnię, nakryć folią i wstawić do lodówki na przynajmniej 3 godziny. 
Po wyjęciu z form udekorować posiekaną galaretą (z płaskiego naczynia). U mnie - listek rzodkiewki...

niedziela, 12 lutego 2012

Placuszki z tuńczykiem

Jakiś czas temu trafiłam na bardzo sympatyczny polskojęzyczny blog "dietujący". Na przechodzenie na dietę jestem ostatnio zbyt leniwa (a w dodatku moja silna wola jest absolutnie przekonana, że naszym życiowym celem jest smaczne jedzenie, a nie sylwetka sylfidy) jednakże lubię sobie blogi poczytać by coś podłapać. Ciekawy przepis, fajny zdrowszy zamiennik... Zwłaszcza, gdy zauważam, że podstawowym produktem przeze mnie konsumowanym staje się mąka pszenna pod każdą postacią, a tygodniowe spożycie warzyw osiąga wartości ujemne... 
Po lekturze bloga  Dietetycznie Siostro! - a zwłaszcza przepisów na placuszki z tuńczykiem i naleśniki bez mąki - dziś na talerzu wylądowały placuszki z tuńczykiem i sosem (twarożkiem) kaparowym. W założeniu miał to być naleśnik na słodko (stąd mleko odtłuszczone w proszku), tuńczyk przyszedł później ;)
Zieleninę przepraszam, ale u mnie z tuńczykiem, jak z mięsem... nie potrafię się oprzeć...Na swoją obronę mam to, że wybieram puszki "przyjazne delfinom" i tuńczyka bonito, na szczęście nie zagrożonego wyginięciem.

Składniki (na 8 placuszków)
  • 2 jajka,
  • 6 łyżek mleka w proszku odtłuszczonego (nie wiem, czy następną razą nie pominę... z drugiej strony zagęszcza ciasto...),
  • 2 łyżki otrąb owsianych,
  • 150 g tuńczyka bonito, z puszki (w sosie własnym),
  • łyżeczka świeżych listków tymianku,
  • łyżeczka kaparów z octu,
  • 2 czubate łyżki twarożku naturalnego,
  • pieprz; sporo pieprzu ;)
Otręby i mleko w proszku dobrze jest zmiksować na gładki proszek. W misce mieszamy jajka i mleko z otrębami (masa będzie gęsta, ale nie należy ulegać pokusie rozcieńczania jej wodą). Dodajemy tuńczyka, hojną szczyptę pieprzu i listki tymianku. Smażymy na rozgrzanej patelni. 
Kapary opłukujemy na sicie pod bieżącą wodą, siekamy. Mieszamy z twarożkiem.

niedziela, 29 stycznia 2012

"Azjatycki" rosół

Wczoraj w domu był rosół - najprostszy, czysty - z makaronem (kupnym, odnalezionym w zakamarkach szafki - spiżarki). Wiadomo, że rosołu gotuje się dużo, by później wykorzystać go jako bazę do kolejnych zup. Myślałam o pomidorowej, soczewicowej... może ogórkowej (nieeee, za dobrze się czuję). Ale przypomniało mi się, jak na Donghuamen życie - a przynajmniej przemarznięte ręce - uratowała nam zupa z pulpecikami. Do dziś nie wiem, czemu było mi tak zimno - pamiętam tylko uczucie ciepła i zaskoczenie: Coś tak prostego jest tak pyszne? 
Przy czym musicie wziąć pod uwagę, że ja w zasadzie nie lubię zup. To znaczy nie lubiłam - dopiero odkrywam przyjemność z posiadania garnka zupy w domu.
Mając więc w domu mielone mięso indycze (gdzieś tam pierwotnie przeznaczane na nadzienie do tortilli), rosół i większość potrzebnych "chińskich" ingrediencyj (za wyjątkiem imbiru - nie wiem, jakim cudem nie ma w domu imbiru; imbir zawsze jest, no chyba że go nie ma) postanowiłam poświęcić 5 minut. W efekcie...
Klopsy, pulpeciki, kotleciki z mięsa mielonego z nutą azjatycką uwielbiam - czy to pieczone, czy smażone. Świetne są na obiad, znakomite na zimno. Można zostawić na później, zabrać do pracy... i każde są inne. A to dymka będzie ostrzejsza, a to chili bardziej pikantne. Generalnie do mięsa dodajemy posiekaną dymkę i papryczki, trochę startego imbiru - jeśli jest, otartą skórkę z limonki, sok z tejże, trochę sosu ostrygowego... może nutkę oleju sezamowego. I jajko oraz trochę przyprawy 5 (a w moim wypadku 13) smaków. Wyrabiamy, i formujemy. Do zupy potrzebne będą małe kuleczki, rozmiaru ca. małych - naprawdę małych - orzechów włoskich.
Do rosołu dodajemy więcej posiekanej dymki i naci kolendry. Sos rybny i sok z limonki - do smaku. Podgrzewamy, delikatnie wkładamy pulpeciki i gotujemy na bardzo małym ogniu, nie mieszając - jakieś 8-10 minut.
Żadna filozofia, ale miła wariacja na temat rosołu...

piątek, 20 stycznia 2012

Zupa z czerwonej soczewicy. Zupa z granatów. Magia.

Zupa z czerwonej soczewicy, mimo uwodzicielskiego aromatu, jest tak prosta w przygotowaniu, jak sugeruje to jej nazwa. Mardżan zawsze gotowała soczewicę, zanim wzięła się do smażenia posiekanej cebuli i czosnku z przyprawami na dobrej, wonnej oliwie z oliwek. A gdy wreszcie bulion połączony został z soczewicą i cebulą, smakowita zupa jeszcze przez pól godziny dochodziła pod przykryciem na wolnym ogniu, aby przyprawy oddały smak chłonnym cebulowym piórkom.(...)
Posiekaną cebulkę przesmażyła następnie w oliwie z oliwek, przewracając drobne kawałeczki na wszystkie strony, aby nabrały chrupkości, ale nie pociemniały, po czym odstawiła skwierczący smakołyk na bok: miał służyć do posypywania zupy spodziewanych klientów . Mardżan uważała smażoną cebulkę za najlepszy składnik swojej zupy za czerwonej soczewicy - bo czyż nie jest tak, że najskromniejsza czynność daje często największą satysfakcję?*

Książka Marshy Mehran Zupa z granatów jest jednym z moich ulubionych czytadeł na pochmurne dni. Ale dotąd tylko myślałam o zawartych w niej przepisach, wyobrażając sobie smaki. Wreszcie postanowiłam spróbować. Telefonicznie upewniłam się, że w domu jest czerwona soczewica. Przechodząc koło anglojęzycznej księgarni sprawdziłam przepis oryginalny, podejrzewając, że polskiej tłumaczce standardowo pomylił się kminek z kuminem. I faktycznie - cumin jak byk. I nie byłam przygotowana na jedno - w jedynym otwartym sklepie, brak zdatnej do jedzenia cebuli. Cebuli owszem, trzy czy cztery skrzynki. Skrzynki? skrzynie! Tyle że wszystko szaro-czarno-sino-zgniło-spleśniałe. Zmęczona, zła, głodna w chwili szaleństwa chwyciłam dwa wielkie pory.
Już w domu w małym garnku zalałam soczewicę wodą i postawiłam na gazie. Umyłam pory i przygotowałam je do siekania. W duży garnek wlałam oliwę. Zabrałam się za czosnek i przyprawy i... tknęła mnie wszechobecność "7" w przepisie... zerknęłam do zlewu, gdzie leżała jedyna w domu cebula, przeznaczona na posypkę i ... sześć kawałków pora. I śmiejcie się, śmiejcie, ale przez chwilę poczułam coś, jakby muśnięcie magii...
 
 Składniki:
  • 400 g (2 szklanki) soczewicy czerwonej,
  • 7 cebul (u mnie cebula + dwa pory), posiekanych - na przykład w "ćwierćksiężyce",
  • 7 ząbków czosnku, wyciśniętych przez praskę,
  • 4 łyżeczki mielonego kuminu,
  • 1 łyżeczka kurkumy,
  • 2 łyżeczki ziaren czarnuszki (podobnież można zastąpić pieprzem, tylko po co),
  • oliwa,
  • 7 szklanek rosołu drobiowego (przyznaję, był z kostki; nie zawsze się ma co się chce, drób sklepowy przybierał te same barwy wojenne, co cebula, może tylko ciut mniej natężone... jeszcze),
  • 3 szklanki wody + woda do zagotowania soczewicy,
  • sól;
W średnim garnku zalewamy soczewicę wodą i gotujemy bez przykrycia, na mocnym ogniu, jakieś 9 minut. Po tym czasie nasza czerwona soczewica będzie już żółta... W dużym garnku (naprawdę sporym) na patelni rozgrzewamy oliwę. smażymy 6 cebul (lub wszystkie pory) z kuminem, kurkumą i czosnkiem. Gdy zrobią się miękkie, złotawe, dodajemy soczewicę, rosół i 3 szklanki wody. Doprawiamy solą (ostrożnie) i wsypujemy czarnuszkę. Gdy zawrze, przykręcamy gaz i parkoczemy pod przykryciem na małym ogniu.
W tym czasie na niewielkiej ilości oliwy smażymy siódmą cebulę, lekko osoloną - ja robiłam to na małym ogniu, tak że karmelizowała się i obsuszała... wyszła najlepsza na świecie prażona cebulka. Podajemy zupę przybraną odrobiną (większą lub mniejszą). Jemy z zachwytem.
Wersja porowa jest naprawdę świetna. Cebulowa jeszcze przede mną ;)
__________________________
* Marsha Mehran, Zupa z granatów, W.A.B., Warszawa 2006

niedziela, 15 stycznia 2012

Zupa pomidorowa z cicierzycą i szpinakiem

Witam w nowym roku. Na wstępie wszystkim zaglądającym (i nie, a co mi tam) składam serdeczne życzenia - powodzenia we wszelkich, szczególnie kulinarnych, zamierzeniach.

Dawno nie zaglądałam sama do siebie. Bo a to laptop odmówił współpracy klawiaturą. A to święta były... a to zimowe lenistwo... Generalnie ostatnio funkcjonuję, jakby refren piosenki "Tylko misie" napisany był specjalnie dla mnie...


W poszukiwaniu jednogarnkowej i łatwej do odgrzania inspiracji zajrzałam na mojego ulubionego dietetycznego bloga. I tam znalazłam zupę. Po tygodniu poszukiwania szpinaku - przysięgam, wymiotło paczkowany ze wszystkich okolicznych (i nie tylko) sklepów - dziś powstała. I już wiem, że będzie wracać często. Poniżej przepis z kilkoma zmianami.
Składniki:
  • 2 litry wody,
  • pęczek włoszczyzny,
  • łyżka bulionu instant (albo kostka rosołowa - warzywna lub drobiowa),
  • puszka ciecierzycy,
  • puszka pomidorów pokrojonych,
  • cebula, drobniutko posiekana,
  • 3-4 ząbki czosnku, takoż drobniutko posiekane,
  • 50g świeżego szpinaku w liściach, z grubsza posiekanego
W dużym garnku zalewamy wodą włoszczyznę, po zagotowaniu dodajemy bulion instant (mój ulubiony to wegetariański firmy Drobdar) i gotujemy dalej, pod przykryciem - jakieś 30 minut. Ciecierzycę płuczemy na sicie, a następnie na jakiś kwadrans zalewamy wodą - dzięki temu oblezie z niej choć część skórek.

W drugim garnku,o grubym dnie, rozgrzewamy odrobinę oleju i krótko smażymy czosnek i cebulę. Dodajemy odsączoną ciecierzycę, przecedzony wywar z warzyw i pomidory. Pozostałą z gotowania pietruszkę i selera (w mojej zimowej włoszczyźnie była to 1 pietruszka i kawałek selera wielkości średniego ziemniaka) miksujemy z odrobiną wywaru na gładko i zagęszczamy zupę. Całość doprawiamy solą i pieprzem. Gotujemy jakieś 30 minut. Na koniec do zupy wrzucamy szpinak - autorka przepisu każe go w zupie dusić kolejne pół godziny, ale według mnie to lekka przesada. 3-4 minuty wystarczą, by się zagrzał i zmiękł.

Czyż nie wygląda zachęcająco?

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails