17 listopada 2011

Dynia faszerowana po polsku

Inspiracją dla tego dania było przepiękne zdjęcie w książce "Food from Plenty"* i sobotni targ w Falenicy, na którym nareszcie udało mi się znaleźć coś więcej niż dynię hodowaną "na rozmiar". I śliwki suszone. Polskie. Duże, lekko kwaskowe, z delikatną nutą wędzenia. Z pestkami i bez pestek, do wyboru, do koloru... Po kilku wizytach muszę przyznać - miło jest wstać w sobotni ranek, by pokręcić się wśród dobrej żywności....

Muszę się też do czegoś przyznać - mam ostatnio fazę na grykę. Kaszę mogłabym jeść codziennie. Do tego odkryłam niedawno, pochodzące z piekarni Garbolewskich z Radzymina: chleb gryczany (genialny do kanapek z rybą) i ciasteczka gryczane z czekoladą... Zobaczycie, kiedyś jeszcze znajdę lody ;)
Przepis jest prosty, bardzo prosty.
Składniki:
  • dynia,
  • polska szynka dojrzewająca,
  • suszone śliwki,
  • cebula - pokrojona w drobną kostkę,
  • kilka suszonych grzybków,
  • szklanka kaszy gryczanej,
  • dwie szklanki wody
  • tymianek,
  • ser
Potrzebne nam będą niewielkie okrągłe dynie - średnicy miseczek. Szorujemy je z wierzchu, przecinamy na pół, pozbawiamy pestek i łyka. Lekko solimy środek, skrapiamy olejem (neutralnym smakowo) i wstawiamy do nagrzanego piekarnika (200 stopni) na jakieś 20 -30 minut. Jeżeli śliwki są tegoroczne, nie musimy ich namaczać. Niemniej jednak grzyby dobrze jest zalać na jakie 10 minut.

W tym czasie na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju. Wsypujemy pokrojoną w kostkę szynkę i cebulę. Smażymy, aż cebula się zeszkli. Dodajemy pokrojone dość drobno śliwki i grzyby, a następnie kaszę gryczaną. Zalewamy gorącą wodą, gotujemy pod przykryciem. Skręcamy ogień, gdy kasza się ugotuje, ale będzie jeszcze lekko twardawa (w razie potrzeby można podczas gotowania dodać trochę wody). Doprawiamy (głownie pieprzem, szynka jest jednak dość słona. Przekładamy nadzienie do dyniowych miseczek, na wierzch kładziemy kawałki sera (mhmmm koryciński z orzechami włoskimi... poezja) i zapiekamy w piekarniku.

Również ten przepis zgłaszam do akcji "Gotujemy po polsku", organizowanej przez blog Kuchnia Ireny i Andrzeja, pod patronatem agregatora blogów kulinarnych zPierwszegoTłoczenia.pl

Gotujemy po polsku IV
______________
*Diana Henry "Food from Plenty" - gorąco polecam i powiadam Wam, na pewno jeszcze nie raz i nie dwa o niej u mnie przeczytacie...

15 listopada 2011

Swojska kiełbasa

Bardzo swojska, bo robiona "tymi rencami" wspólnie z Przodkiem. Niektórzy z Was już mieli okazję spróbować, reszta niech żałuje :)

Składniki:

  • 3/5 łopatki wieprzowej (u nas ok. 4,2 kg),

  • 2/5 boczku lub podgardla (ok 2,8 kg),

  • flaki,

  • 4 główki czosnku - obranego i drobniutko posiekanego,

  • sól, pieprz, pieprz ziołowy;

Wieczorem poprzedniego dnia mięso pokroić na spore kawałki, przepuścić przez maszynkę. Wymieszać z solą, przełożyć do miski i odstawić do lodówki. Flaki (oczyszczone, zasolone, jak najcieńsze) przepłukać i namoczyć przez noc w zimnej wodzie. Następnego dnia mięso doprawić sporą ilością pieprzu i pieprzu ziołowego, dodać czosnek, bardzo dobrze wyrobić. Surowa masa powinna być doprawiona "za bardzo".
Flaki ponownie przepłukać, przełożyć do miski pod ręką. Na maszynkę do mięsa nałożyć lejek. Flak lekko nadmuchać, żeby rozdzielić ścianki. Nasunąć flak na zwilżony lejek, prawie do końca. Koniec zawiązać grubą (można nawet podwójną) nitką. Masą kiełbasianą napełniać jelito, uważając, by nie pękło.


W wędzarni rozpalamy ogień. My - z racji a) przywiązania do tradycji i b) dostępności surowca - olszyną. Nie za suchą - optymalnie jest, gdy większe kawałki są lekko wilgotne...


Zawieszamy na drążkach (małe pętka dobrze jest związać, żeby się nie zsunęły). Wędzimy w ciepłym dymie, na niewielkim w sumie ogniu, do "pierwszego pomarszczenia". W tym przypadku jakieś 2,5 - 3 godziny...



Jemy oczywiście jeszcze ciepłą, w towarzystwie zimnej wódki :)



To moja druga propozycja w ramach zabawy Gotujemy po polsku, organizowanej przez blog Kuchnia Ireny i Andrzeja, pod patronatem agregatora blogów kulinarnych zPierwszegoTłoczenia.pl


Gotujemy po polsku IV


11 listopada 2011

"Gęsina" na świętego Marcina

Wszak w dniu dzisiejszym danie z gęsi jest obowiązkowe, czyż nie? Oto przed Państwem: rosół z gąsek. Gąsek zielonek :) Za przepis dziękujemy nieocenionemu Królikowi.
Przygotowania rozpoczynamy dzień wcześniej - czyli 10 listopada. Gąski czyścimy - pędzelkiem, ściereczką - z czego się da. Następnie w misce rozrabiamy wodę z solą - roztwór ma być wyraźnie i dość słony - i moczymy gąski przez noc. Rano zmieniamy im wodę - nowa znów z solą - i raz przepłukujemy w niej. Odsączamy i kroimy na paski.
W sporym garnku wstawiamy wodę na wywar warzywny - dodajemy pęczek (albo i dwa) włoszczyzny, opaloną nad gazem cebulę. Do wywaru dodajemy gąski i gotujemy jakieś 15 - 20 minut.
W charakterze opcjonalnej omasty na patelni wytapiamy na skwarki, pokrojony w kostkę boczek (albo słoninę, albo podgardle...). Dodajemy drobno posiekaną cebulę, szklimy (a nawet złocimy). Mieszamy z zupą.

Podajemy z gotowanymi, gniecionymi ziemniakami.

I tym przepisem zgłaszam się do udziału w IV już edycji zabawy Gotujemy po polsku, organizowanej przez blog Kuchnia Ireny i Andrzeja, jak co roku odbywającej się pod patronatem agregatora blogów kulinarnych zPierwszegoTłoczenia.pl

Gotujemy po polsku IV