Tej jesieni z radością odkryłam, że mazowiecki rolnik - i sprzedawca - odkrył, że kalafior niejedno ma imię. Na targu, na stoisku, ba z samochodu, sprzedawano kremowe, fioletowe, pomarańczowe główki. I o ile fiolet stracił - po gotowaniu - na uroku, a pomarańcz wypłowiał, to romanesco szturmem podbiło moje serce... Chrupiące, barwne, nietypowe... pięknie kontrastujące ze swoim "zwykłym" kuzynem..
Inspirację - nie tylko na kalafiora zresztą - znalazłam na blogu 101 cookbooks. Zajrzyjcie tam - po więcej pomysłów na kalafiora, ale także dlatego, że po prostu warto.
Samo danie jest zaskakująco uzależniające - jedliśmy z Księciem Małżonkiem kilka dni z rzędu i w zasadzie nie mieliśmy dość... A w dodatku smakuje nawet zadeklarowanym kalafiorofobom.
Składniki:
- kalafior - ważne, by był świeży, jędrny, chrupiący (taki, którego przynajmniej połowę najchętniej zjedlibyście na surowo...), o żywym kolorze bez przebarwień;
- orzeszki piniowe,
- limonka,
- 2 ząbki czosnku,
- sól, papryczka espelette;
Zaczynamy od uprażenia na suchej patelni orzeszków piniowych, które następnie przesypujemy do miseczki i odstawiamy na bok. Kalafiora myjemy, osuszamy i kroimy na w miarę równe, niewielkie kawałki - coś pomiędzy orzechem laskowym a małym włoskim. Na patelni rozgrzewamy łyżeczkę oleju (oliwy). Dodajemy kalafiora i oprószamy solą. Smażymy, aż będzie przyrumieniony, na ostatnią minutę dodajemy wyciśnięte przez praskę ząbki czosnku i otartą skórkę z limonki. Mieszamy z orzeszkami piniowymi, skrapiamy sokiem wyciśniętym z limonki i posypujemy papryczką...
Świetnie sprawdza się jako samodzielne danie...
2 komentarze:
Są orzeszki piniowe jak na blog przystało :) I jedno z moich ulubionych warzyw :)
Wszystkiego dobrego w Nowym!
:)
oj już czuję ten nieziemski zapach :)
Prześlij komentarz