29 maja 2011

Kolejna Pawłowa

...czyli jak bez większego wysiłku uszczęśliwić gości :) Beza według przepisu Nigelli Lawson* jest niekwestionowanym przebojem w kategorii "ciasto na okazję". Gdy raz na jakiś czas odchodzę od schematu i wypróbowuję coś nowego, innego, zawsze jest ktoś kto stwierdzi "hmmm, dobre, ale gdzie jest beza?" Oto więc jest. Zwłaszcza, że jest prosta i szybka w wykonaniu (no dobrze, szybka odliczając czas pieczenia) a w dodatku przysługuje mi niekwestionowane prawo rozprawienia się - po wstawieniu ciasta do piekarnika - z resztkami sztywnej, lśniącej piany, pachnącej lekko cytryną (cytrynowy ocet winny), pozostałej na łyżce i ściankach miski...


Przepis na bezę bez trudu znajdziecie w sieci - sama podawałam go już dwukrotnie: przy okazji gruszkowej Pawłowej dla Księcia Małżonka i Pawłowej b&w z ananasem i miętą. Czemu więc kolejny post na ten sam temat? Bo chcę Wam zaproponować podanie bezy z bitą śmietaną i ... truskawkami z dodatkiem kolendry, soku z limonki i brązowego cukru.

W miseczce (lub moździerzu) mieszamy sok wyciśnięty z połówki limonki (coś około dwóch łyżek) z łyżką brązowego cukru i dwoma - trzema truskawkami. Dodajemy drobno posiekany pęczek kolendry. Bezę smarujemy bitą śmietaną, równomiernie skrapiamy salsą truskawkową, a na wierchu układamy świeże truskawki w cząstkach.

I spora (bo z ośmiu białek) beza znika jak sen złoty...

PS. Truskawki zdecydowanie lubią kolendrę - świadczy o tym powyższy przepis, a także wspominany już koktajl truskawkowy... który właśnie idę sobie zrobić :) Spróbujcie także, w sezonie, Pawłowej z salsą czereśniowo-miętową.

Poza tym, przedstawiam "Orzeszki" w nowej, wakacyjnej szacie...
_________________________
* który w fatalnym TVN-owskim tłumaczeniu upowszechnił się w polskiej netosferze kulinarnej gdzieś około 2007 roku, poniekąd za sprawą koleżanki z bloga Chillibite

10 maja 2011

Grule


Dobry ziemniak nie jest zły. Powiem więcej - dobry ziemniak jest dobry na wszystko ;)

W związku z powyższym chciałabym Wam dziś polecić wycieczkę do niedawno otwartego lokaliku na Nowym Świecie w Warszawie. Dokładnie rzecz biorąc, pod adres Nowy Świat 52a, lokal 2 (wejście w bramie). Znaleźć tam możecie grule - wielkie, pieczone ziemniaki z bardzo smacznymi farszami i sosami. Nie są to jednak ziemniaki zwyczajnie upieczone i nacięte - nie, ich środek jest wydrążany, mieszany z masłem i serem, dzięki czemu zyskuje przyjemnie kremową, lżejszą konsystencję... Jako że zjedzenie jednego giganta lub dwóch olbrzymów w locie nie jest proste, można sobie przysiąść przy niewielkim stoliczku, w przyjemnej salce, w otoczeniu słonecznie żółtych akcentów i zielonych roślin. Właściciele bez większych problemów dają się naciągnąć na pogaduchy, i wymianę przepisów...
Zajrzyjcie koniecznie, bo warto wspierać coś, w co włożono tyle serca i entuzjazmu. I nie zapomnijcie przy okazji pozdrowić ode mnie dzielnego batata, który przeżywszy zagładę rodzeństwa ujął serce właścicielki kiełkowaniem i w tej chwili wyjątkowo malowniczo prezentuje się na parapecie.
Dla tych, którym chwilowo nie po drodze do "Grooli" - a także dla ich właścicielki - mam przepis na grulę z nadzieniem łososiowym.

Piekarnik rozgrzewamy do 220 stopni Celsjusza. Bierzemy stare, duże ziemniaki. Dokładnie szorujemy. Obtaczamy w oliwie. Układamy na blasze i pieczemy 40 minut do godziny. W tym czasie wyciągamy z lodówki masło i ucieramy trochę żółtego sera, a także mieszamy w miseczce jakiś biały ser typu "bieluchowatego" z pokrojonym na niewielkie kawałki łososiem wędzonym i drobno posiekaną melisą (czy innym ziółkiem), doprawiając masę szczyptą pieprzu.
Ziemniaki wyjmujemy, nacinamy na krzyż. Łyżką wydłubujemy środek, tak by nie przeciąć skóry, wrzucamy do sporej miski, dodajemy do smaku masło i ser żółty, ucieramy na gładką masę. pakujemy z powrotem do łupinek ziemniaczanych, na wierzch nakładamy farsz łososiowy.

I już ;)

Jeżeli szło nam opornie, ewentualnie ziemniaków było kilka, przed nałożeniem twarożku dobrym pomysłem może być ponowne podgrzanie ziemniaków nadzianych masą. Danie jest zdecydowanie lepsze na ciepło.

08 maja 2011

Kaczka w buraczkach z przymrużeniem oka


Wolne chwile pomiędzy świętami a końcem długiego majowego weekendu (nie to, żeby było ich zbyt wiele) spędziłam na leniwej lekturze kulinariów - książek, gazet - i przeglądaniu sieci. Pod wpływem tej atmosfery (oraz z uwagi na leżącą w lodówce pieczoną kaczą pierś, którą Książę Małżonek - nietypowo dla siebie - zignorował) wpadłam na pomysł "gołąbków" w liściach botwinki. Skoro Grecy mogą zawijać farsz w liście winogron...
Na zaprzyjaźnionym stoisku dostałam pęczek o ładnych, sporych, sztywnych liściach...

Liściom odcięłam ogonki, przepłukałam je i wrzuciłam na 2 minuty do gorącej wody z octem winnym, solą, cukrem i kilkoma ziarenkami pieprzu syczuańskiego (zalewę zrobiłam na oko, jak na bardzo - bardzo - łagodne grzybki).

W garnku o grubym dnie rozgrzałam łyżkę masła i wrzuciłam na nie 4 cebule pokrojone w piórka. Lekko posoliłam, zeszkliłam. Następnie zalałam 50ml żubrówki (kaczka lubi jabłka, czyż nie? żubrówka też lubi jabłka) i odparowałam. Dodałam pół szklanki wody, łyżkę słodkiego sosu sojowego i łyżeczkę utłuczonego, podprażonego pieprzu s. Dusiłam około 40-50 minut, na konfiturę.
Kaczkę szubko odgrzałam (przy okazji mocno przyrumieniając), pokroiłam w plasterki.
Na każdy listek kładłam kawałek kaczki, łyżeczkę konfitury cebulowej i zwijałam.

Pyszne. Rozważam, czy by nie zakonserwować liści botwinki tak, jak się konserwuje liście winogron do zawijania.... A, i następnym razem dodam do środka cząstkę pieczonego jabłka...


Z uwagi na ceremonię zwijania, danie jedzone jest stanowczo na zimno, i moim zdaniem stanowi tak znakomity pomysł na wszelkiego rodzaju imprezy, jak i pikniki :)

Czas na piknik II

05 maja 2011

Kolejna tarta botwinkowa


Niestety, ostatni miesiąc nie był najlepszy dla bloga. Najpierw mało czasu, późne powroty i ciemne wieczory. Później... Ech. Gdzieś w dalekim świecie błąka się nasz Nikuś, z dala od domu i rodziny, z zapasami zdjęć na kartach i fotobanku (choć teraz pewnie już bez nich)... Może chociaż dojdzie do Pacanowa...
Nic to. Żyje się dalej.

Sezon na botwinkę w pełni. Mam już za sobą jeden fantastycznie udany wynalazek, którym podzielę się niedługo. A dziś - w biegu - kolejna odsłona botwinkowej tarty.


Ciasto klasycznie, jak w podlinkowanym przepisie (z 200 g mąki, 100 g masła i 1 jajka). Nadzienie - botwinka podduszona na oleju sezamowym, z dodatkiem łyżeczki podprażonego i drobno utłuczonego pieprzu syczuańskiego. I kilkom pieczarkami w ćwiartkach, bo coś go mało było. A na wierzchu...
Oglądałam ostatnio 30 minut Jamiego O. i w przepisie na zieloną lasagne zafascynowało mnie użycie serka wiejskiego (takiego w granulkach) do zapiekania. Musiałam wypróbować.
GENIALNY POMYSŁ
Zamiast bawić się w mieszanie jajek, śmietany, solenie, dodawanie sera... Na wierzch tarty wykładamy opakowanie (200g) serka wiejskiego (u mnie nawet 3% tłuszczu) i posypujemy delikatnie odrobiną sera żółtego. Zapiekamy jak zwykle.
Serek wiejski faktycznie topi się trochę jak mozarella, ciągnie, i w ogóle nie zachowuje jak serek wiejski :)
Polecam. Także na piknik ;)
Czas na piknik II